19 gru 2011

Iwan

Iwan pojawiał się w Sejnach w dni jarmarczne. Co robił na targowicy, trudno zgadywać: kupował, przebierał, targował się? Najczęściej spotykałam go w mieście około południa, kiedy stragany na targowicy były już zamknięte, a ostatnie liście kapusty i strony z gazet zmiecione w kupkę brzozową miotłą, szurającą po targowym placu.

Iwan, rozdokazywany świętowaniem wtorku nie mógł dotrzeć do domu w Sz. i krążył po mieście. Duża postać w watowanych drelichach, w papasze z kłapiącymi nausznikami brnęła wskroś skrzyżowań tamując uliczny ruch. Wiek Iwana był zagadką, zgaduj-zgadulą "tył-muzeum, przód-liceum". Długie, ścięte pod garnek, wymykające się spod czapy włosy były brązowe i siwe. Długa broda - skandalicznie ruda. Najmłodsze, zupełnie bez wieku były Wańkowe oczy, niebieskie tak, jak niebieskie może być tylko niebo nad Syberią. Celem Iwana był przybytek "Na Rożku": nazywane bardziej czule "Rożkiem" i "Rożenkiem" siedlisko oczadziałych filozofów i wiejskich dziwaków, zintegrowanych nad kuflami najtańszego piwa.

"Rożek" po długim nieistnieniu został zastąpiony przez Pub "Emilia".
 

Może nigdy nie usłyszałabym Wańkowego głosu, nie zobaczyła jak nabrawszy powietrza "prawi", szeroko rozwodząc rękoma, gdyby nie policja i moja w niej praca. Pewnego dnia, kiedy pomagałam dyżurnemu, w przedsionku komendy pojawił się Iwan. Zgiąwszy w pół swoją postać skłonił się do okienka, z którego już dyżurny pytał: czego Wania chcesz? Iwan zaczął wyłuszczać: jakiś współbiesiadnik na "Rożku" przyczepił się do niego, to piwo mu rozlewa, to ławę spod siedzenia wytrąca.
- Ale panie władzo, panie władzo! On nawet za brodę mnie chwyta i od "moskali" wyzywa! - przytoczył najgorszą ze zniewag, jaka go na "Rożku" spotkała.