5 paź 2014

Rowerem cz. III - Otkieńszczyzna

   Dziś podróż bardziej wyobrażeniowa, niż realna. Trzeba się było napedałować, ale też w równym stopniu poruszać głową, żeby trafić gdzie trzeba.
   Drogę do Otkieńszczyzny trudno przegapić, bo jest oznakowana kapliczką z gustowną, glinianą figurką Matki Boskiej. Zaczyna się przed Berżnikami (jadąc od Sejn), na pagórku, z którego widać cmentarz. Po prawej stronie ma się łany kukurydzy a wśród nich taką oto, zwiastującą przyjemności aleję: 


Figurka stoi po lewej stronie wjazdu w aleję.
W tą stronę kieruje też drogowskaz "Półkoty"

 Ta aleja była dla mnie znacznikiem, dzięki któremu w ogóle wiedziałam, jak szukać Otkieńszczyzny. Przewodniki Baturowej i Rąkowskiego uprzedzają, że po folwarku zostały tylko fundamenty, więc gdyby nie te drzewa... Sęk w tym, że aleja zakończyła się w pewnym miejscu sążnistym zakrętem, a ja nie widziałam nadal miejsca, powiedzmy, które wydałoby mi się godne dworu. Wobec tego pojechałam dalej i zjechawszy ze wzgórza w dolinę zagłębiłam się w prawdziwą dżunglę, jakich nie brak wokół Berżnik i w samej wsi. Chyba nigdzie u nas nie ma takich wspaniałych bagien i chaszczy, w których można się zagubić.

To nie bagna Florydy, to tylko Sejneńszczyzna
Napatrzyłam się i naodganiałam od komarów, po czym jednak zawróciłam, wiedziona instynktem. Okazuje się, że słusznie. W miejscu gwałtownego zakrętu jest zjazd w prawo, na dawne folwarczne podwórko.


Nie wpadłam na to, że to, czego szukam jest za elektrycznym pastuchem.


Piękny, duży plac godny dworu z przyległościami, ale jednak pusty. Na pierwszy rzut oka.


Pod ścianą drzew za to widać przeróżnego kształtu fundamenty. Wg. Rąkowskiego Otkieńszczyzna powstała w XVI wieku jako uposażenie dla namiestnika zarządzającego w imieniu króla dobrami berżnickimi. Tenże namiestnik nosił nazwisko Chodorko, stąd majątek nazywany wpierw Podberżnikami później zaczęto mienić Chodkieńszczyzną, w końcu - Otkieńszczyzną. Na miejscu tym powstał folwark i młyn. W 1565 roku Zygmunt August nadał majątek na własność Andrzejowi Bujwidowi Stryszce, drugiemu mężowi wdowy pod Chodorce. Majątek szedł wciąż z rąk do rąk, w XVIII wieku podupadły folwark przekształcił się w wieś i stał się własnością Eysmontów z Krasnogrudy. Następnie znów został folwarkiem i wpadł w ręce szlachcica, który miał prócz niego także karczmę położoną obok obecnego cmentarza berżnickiego. I tak aż do roku 1944, kiedy to zmarł ostatni właściciel, Kazimierz Zaniewski. Co dalej, zupełnie nie wiadomo. Czy mościł sobie tu miejsce jakiś PGR, czy po wojnie zostały jakieś budynki? Długo oglądałam fundamenty, wyglądały całkiem współcześnie, w każdym razie porozsypywane po krzakach cegły sprawiały wrażenie XX-wiecznych.




Wzgórze jest zryte podobnymi dołami, jakby śladami po piwnicach

Widok z "okien dworu" w stronę szosy Sejny-Berżniki

Drzew starych niewiele, ale gatunki (jak na nasze
strony) egzotyczne

Jawor?
Mój ulubiony zestaw z miejsc zrujnowanych: dziurawy garnek +
sprężyny od łóżka. Nie wiadomo, czemu zawsze występują w parze
Widok ze wzgórza na przyległości. Na wprost są te cudne bagna
 Na koniec historyjka. Zanim w ogóle skręciłam w aleję, z otwartej bramy gospodarstwa stojącego po lewej wyskoczył ku mnie duży pies. Nauczona wcześniejszym doświadczeniem nie próbowałam dalej jechać, tylko zsiadłam z roweru i widząc, że na podwórku ktoś stoi, rozpuściłam gębę. Zza płotu przybiegł człowiek, podbiegł do psa i na środku drogi - bo ja wiem - nakrył go sobą? Położył się na nim? Z oddali było widać nadjeżdżające od Berżnik samochody, a człowiek na przemian wołał i mówił.
- Eee, przynieś sznurka tego, co on zerwał! Pani wystraszyłaś się? On nic nie robi, chociaż duży. My tu pilnujem, właścicieli pojechali. On ciągał sznurek, ciągał i zerwał. Już jego zwiążem.
Za chwilę przybiegł nastolatek, dowiązał do obroży psa kawał sznurka i wszyscy wycofali się na podwórko. Na asfalcie po skofundowanym dziwną operacją psie została mokra plama. Ruszyłam dalej, podobnie jak kierowca samochodu, który czekał, aż pies i leżący na nim człowiek odblokują drogę. 

14 wrz 2014

Rowerem cz. II - Ogrodniki, Hołny Wolmera


    Forma rośnie (powiedzmy), a z nią apetyt. Co stwierdziwszy wypuściłam się w najbardziej na północny-wschód wysunięty kąt Polski. Brzmi patetycznie, wygląda bosko - kto jechał rowerem wzdłuż granicy tak, żeby widzieć to, co za nią (puszcze nieprzebrane, ptactwo dzikie), ten wie.

    Zacznijmy od Ogrodnik. Tablica, którą pamiętam jeszcze w pełni kolorów, stojąca od czasów PRL-u na zgrempie nad jeziorem Hołny. Mocno zakryta wielką mapą powiatu, zresztą słabo już czytelna.

Tablica w cieniu gigamapy
"Teren byłego cmentarza Polaków, Litwinów i Rosjan - mieszkańców tej ziemi. Prosimy o uszanowanie miejsca, nie deptanie i nie śmiecenie. Dziękujemy". Trzeba będzie przy okazji zapytać kogoś, a póki co można się domyślić, że chodzi o wiejski cmentarz, który poległ z racji wytyczania drogi, a może przekształcania terenu na zgrempie w pastwisko. Finał jest taki, że w trawie za tablicą można znaleźć nie tylko papier toaletowy. Co ciekawe, to to, że u nas takich cmentarzy ekumenicznych raczej już nie ma. Katolicy obu narodowości leżą razem, staroobrzędowcy oddzielnie. A jednak gdzieś czytałam, że w Sejnach swego czasu chowano wszystkich razem tam, gdzie teraz są oba parafialne cmentarze, teraz wydawałoby się - w stu procentach katolickie.

 Po wydostaniu się na krajową drogę z duszą na ramieniu (bo jak ktoś jedzie krajową, to obowiązkowo 150-200 km/ha) podążyłam nią w lewo aż do drogowskazu "Rachelany". Już na wstępie było ciekawie, bo w pierwszym gospodarstwie dom wyglądał na niewspółczesny, a drzewa wokół na bardzo niemłode. I choć mój miły informator zaklinał się, że na pewno to nic ciekawego, pozostanę w stanie niedowiarstwa, dopóki nie sprawdzę w stosownym czasie, co to za dom i otaczający go park.
 Dalej było pięknie, bo po lewej stronie drogi roztaczał się widok na zagraniczne kępy zieleni, kuszące tak samo, jak kiedy zobaczyłam je pierwszy raz dzieckiem z podstawówki. Wtedy nie wiedziałam, co jest po drugiej stronie. Do głowy by  mi nie przyszło, że jest tam ciąg dalszy powiatu sejneńskiego z takimi samymi drewnianymi i murowanymi kościołami, dworami i parkami. Granica zagnieździła się już na tyle głęboko, że prawie nietknięty stopą ludzką las przed i za pasem ziemi niczyjej wyglądał jak ogrody Edenu. Teraz też tak wygląda, no, ale teraz już wiadomo, co jest TAM, za nim.

 Tyleż o Rachelanach. Dalej pracowicie czyniąc trasę-koło po komfortowym gminnym asfalcie znalazłam się w jezuickiej wsi Hołny Wolmera. Jezuickiej, bo jak pisze Grzegorz Rąkowski, w 1708 roku majątek Hołny otrzymali jezuici z Grodna. Co ciekawe, chłopi nie byli tam objęci pańszczyzną. Po likwidacji zakonu jezuitów całość przeszła na własność państwa a jednym z zarządców był kasztelan grodzieński Kazimierz Wolmer, od którego pochodzi nazwa wsi. On i jego potomkowie leżą na starym sejneńskim cmentarzu w najbardziej okazałej, XIX-wiecznej kaplicy, którą nie wiedzieć czemu parafia zagarnęła na magazynek narzędzi i w której spoczywają też podobno resztki napoleońskiego żołnierza, ograbionego  w swoim czasie z przedmiotów.
 Na początku XX wieku majątek Hołny Wolmera należał do Wacława Zyndram-Kościałkowskiego, suwalskiego posła na Sejm. Już w latach 30. dwór został przejęty przez Towarzystwo Kredytowe Ziemskie i rozpoczął się jego upadek.

Brama wjazdowa. Trochę country, a co!

Po dworze został "sień", jak mówi miły informator, tylko budynek gorzelni datowany na 1904 rok. Został sień, ale nie wiadomo, na jak długo. Swoje ocalenie prawdopodobnie zawdzięcza temu, że w latach 20. XX wieku zajęła go obsada 3. Kompanii Korpusu Ochrony Pogranicza "Hołny" i odtąd, do 1939 roku był strażnicą KOP "Wolmera", jedną z ponad dwudziestu na tym odcinku granicy. Celowo nie biorę do głowy i pomijam fakt, że po 1946 (tak, z opóźnieniem) działało tu Wojsko Ochrony Pogranicza i że z tamtego czasu pochodzi stojący w parku budynek nowej strażnicy, zamieszkały teraz przez przynajmniej jedną rodzinę. Udawajmy, że tamtego nie ma. A co jest?

Brukowana aleja

I widok spod bramy na dawną dworską gorzelnię

Najstarsza jest najpewniej część po lewej stronie

W sumie całość składa się z co najmniej czterech dobudówek

Są trzy wejścia, wszystkie zamknięte na głucho

Sklep

 W krzakach w okolicach bramy wjazdowej dopiero będąc pod strażnicą zauważyłam "sklep", dawną piwnicę-ziemiankę. Ciekawe, czy wojskowi kucharze używali jej tylko do trzymania pożywienia. Może trafił tam też niejeden schwytany na granicy przemytnik? Jeśli wierzyć Sergiuszowi Piaseckiemu i jego "Wielkiej Niedźwiedzicy", ludność w tamtych czasach skwapliwie korzystała z faktu, że granice były wytyczone niejako w powietrzu i zaznaczone tylko co jakiś dystans miotłami - wiechami na długich, wetkniętych w ziemię tykach.

Właśnie takimi miotłami (na fot.
KOP-ści w Krasnowie)


Chodzono w nocy non-stop, co do dziś wspominają starsi ludzie np. cytowani w Kronikach Sejneńskich "Pogranicza". Z tych też pewnie względów ludność litewska organicznie wprost nie znosi pograniczników i vice-versa.

Strażnica z boku. W zasadzie z każdej strony prezentuje inny styl.

Jestem w stanie wyobrazić sobie przedwojennych
oficerków palących cygaretki na schodach w majowy wieczór

Cios! Tak wyglądała strażnica w 1994 roku, czyli 20 lat temu.
 Ze zbiorów Stowarzyszenia
Weteranów Polskich Formacji Granicznych. 

Z tego co widzę, Skarb Państwa to największy marnotrawca wspólnego mienia. Agencja Nieruchomości Rolnych przynajmniej wyprzedawała wszystkie dwory dzięki czemu ktoś je ma, remontuje, mieszka. Tutaj - echhhh...

"Otwórz, otwórz, panieneczko. Koniom wody daj"

Część tylna, kuchenna

Wyraźnie dobudowano ją do starej gorzelni

Lokatorzy już odlecieli, w końcu wrzesień

Sądząc z kafelków, kuchnia vel umywalnia była używana
za czasów WOP-u

Genialne detale




Skoro ludzie nie chcą, to...

W ogrodzie przed strażnicą leży powalony/zostawiony tu olbrzym

Tęgie drzewo, ciekawe, czy w tym parku rosło

Na murze data "1904"

Dalej puściłam się z biegiem drogi, by dojechać do rozwidlenia. Na lewo, na trasie do Berżnik było widać most na Hołniance, na który na moment zboczyłam. Jak donosi Rąkowski, w tym miejscu w czasach Hołn Jezuickich znajdował się młyn Koblędziszki oraz folusz, czyli drewniana machina służąca do pilśniowania sukna, napędzana przez bieg wody.

Hołnianka

Niedaleko brzegu samotny sklep, nie wiadomo, czy pozostałość
po gospodarstwie, czy wspólna lodownia dawnych mieszkańców
Wróciłam do rozwidlenia drogi i ruszyłam na prawo, w stronę Ogrodnik, dokończając kolistej trasy. Obok kapliczki przydrożnej minął mnie ktoś w rodzaju najemnika, robotnik z sakwą na ramieniu, wytrwale drepcący w stronę Berżnik.



Matka Boska Nieustającej Pomocy Na Zawsze
Pod Szkłem Uwięziona

Obiekt moich dziecięcych fascynacji

 W Ogrodnikach zatrzymałam się przy najstarszym chyba dębie w powiecie, pomniku przyrody szacowanym na 400 lat. Wpisano go do rejestru pomników w 1978 roku i niedługo później było mi go dane oglądać ze świeżo przybitą niebieską tabliczką z orłem bez korony. Teraz tabliczka nieco wrosła w korę, nie ma już na niej farby, ale wiadomo, co oznacza. Jak mówi moja koleżanka z Hołn, dąb zawdzięcza swoją żywotność temu, że rośnie niedaleko plaży nad jeziorem. Mając co pić jest w stanie pociągnąć jeszcze długo.

30 m wysokości, ponad 5 m obwodu

***
Podziękowania dla miłego znawcy terenu za cierpliwość i wsparcie psychiczne :)

PS. Nie ma to, jak błyskawiczny odzew Czytelników. Dzięki niemu wiemy, co zacz za cmentarz nad Hołnami. W czasie okupacji miał tam działać posterunek niemiecki, którego obsada dokonywała doraźnych egzekucji. Cmentarz zawiera więc prawdopodobnie szczątki zabitych.

6 wrz 2014

Rowerem cz. I - Ochotniki, Dowiaciszki, Tauroszyszki

 Skarżę się nieraz bliskim, że nuda, wszystko już widziałam, wszędzie byłam, nie ma na Sejneńszczyźnie miejsc, które kusiłyby mnie jeszcze tajemnicą. Dwór w Klejwach znam dobrze, do Szejpiszek po remoncie nie ma po co jechać, w Jenorajściu byłam, Pełele znam, Łumbie oswojone, Sejwy poznane. A jednak niezawodne przewodniki (Baturowa i Rąkowski) coś dla mnie mają, czymś kuszą i wabią. I chwała im za to wielka, bo dzięki nim znajduję miejsca o stokroć lepsze, niż te znane, zasiedlone, wyremontowane, naprawione. Miejsca z tajemnicą.

 Zasięgnąwszy języka u znawcy terenu ruszyłam wprost na Gryszkańce, Łumbie i Kielczany. Na zakręcie przed dawną zlewnią mleka w tych ostatnich skręciłam w lewo w żwirówkę, zgodnie z drogowskazem "Żwikiele 4 km". Wystarczyło najpierw wznieść się wśród łanów kukurydzy, a potem staczać się powoli ze wzniesienia, żeby zobaczyć z góry wielce obiecujący widok.

Starodrzew i nieśmiało wyglądający dach

Na wzgórze z budynkiem prowadzi jednostronna aleja
Drzewa powalały na kolana: klony, lipy i chyba kasztanowce były wielkie, widocznie stare i szumiały jak morze. Nie do wiary, że chociaż po całym majątku nie został ślad, to park dotrwał do dzisiejszych czasów. Ale po kolei.

Budynku pilnowały cielaki. Zostawiłam ich pieczy rower


I oto jest!

 Piętrowy magazyn to ostatnie, co zostało po majątku Ochotniki. Należy wierzyć Irenie Baturowej, że na początku dobra nazywały się Reszecie lub Rzeszotnik. W XVIII wieku należały do drobnej szlachty. Około 1775 roku scalił je Marcin Ochotnicki, pułkownik i były komisarz powiatu grodzieńskiego, i to od jego nazwiska majątek wziął nową nazwę. Od jego potomków majątek odkupił Michał Haberman, właściciel Szejpiszek, wystawca kościoła w Smolanach. W 1933 roku majątek zabrało za długi Towarzystwo Kredytowe Ziemskie, a w 1939 roku nabyła je Eugenia Tietz. W 1945 roku zostały rozparcelowane.

Tyle Baturowa. Teraz niech przemówią szczegóły. Ochotniki musiały być najpiękniej (w moich oczach) położonym dworem na Sejneńszczyźnie. Ani Szejpiszki, ani żadne inne miejsce nie leży na takim zielonym wzgórzu z widokami na cztery strony świata. Sam budynek gospodarczy przypomina trochę układem kamieni starożytną pofolwarczną stodołę w Pełelach, którą przewodniki datują na XVII wiek, właściciele podejrzewają, że jest o 100 lat starsza, a filmowcy nie zastanawiają się nad wiekiem, tylko kręcą (vide "Zmruż oczy" A. Jakimowskiego, jeden z best of the best piszącej te słowa).

Och





Niczym w Salamance albo Cordobie w skwarny dzień letni


 Co jest w tym budynku (i stodole pełelskiej) fascynujące to to, że szeroko rozumiana tradycyjna architektura Suwalszczyzny jest w zasadzie drewniana. Wcześniej, niż to pojęcie sięga, budowano zaś z kamienia. I to jak! Gdyby nie to, XVII-wieczne budowle nie miałyby szans dotrwać do dzisiejszych czasów.

Próg
 Ponieważ jednak zostały w tych stronach tylko dwa takie budynki (a może nie, ale byłaby niespodzianka), to wyglądają tak egzotycznie, jak przeszczepione z innych, dalekich stron.

Z boku i z tyłu budynek zdaje się znacznie większy, bo ściany
uwzględniają spadek wzgórza, na którym stoi

Coś dla sów






Wejście do piwnicy. Ponad drzwiami widać fragment pięknego sklepienia
niczym w zamkowych lochach





Teraz nieco o otoczeniu. Magazyn stoi na zboczu wzgórza. Od strony drogi dojazdowej zaś szczyt wzgórza jest płaski, prawie nie zarośnięty. Naliczyłam na nim około czterech - pięć dołów, wyglądających jak pozostałości piwnic innych budynków, w tym zapewne i dworu.

W dołach polegują różne tam siana i inne komposty,
rosną też dzikie krzewy-samosiejki.

Wśród dostojnego starodrzewu nie brak i wierzb

Nie mogłam oderwać się od tej alei. Kilkusetletnie drzewa to jest moc,
nieważne, w słoneczny dzień, burzę, czy jesienny deszcz.

W końcu jednak musiałam odczarować się i oderwać, bo czekała mnie jazda w jeszcze inne miejsce. Po drodze nawiedziłam XIX-wieczne Dowiaciszki.

Z drogi głównej dworu nie widać za budynkami popegeerowskimi
i innymi.
Trzeba się doń zbliżyć

Fragment


Jeszcze aleja została się piękną
 Trzeba powiedzieć sobie szczerze, panie B.: jeszcze dziesięć lat temu było tu pięknie. Teraz jest to duża, rozciągnięta pod gołym niebem obora. Grodzenie pastuchami gdzie się da, stawianie metalowych płotów, wszechobecne bele itp. pewnie są potrzebne, żeby się utrzymać. Ale pewnie mógłby Pan dorobić niekiepsko, żeby tej całej scenografii nie było i klimat obozu koncentracyjnego dla zwierząt nie odstraszałby turystów. Jakich? W końcu Pana dom jest wymieniony w kilku przewodnikach i na niezliczonej ilości stron internetowych zachęcających do zwiedzania Sejneńszczyzny. Tyle tytułem memento.

Droga wiodła dalej na Widugiery i nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła postępu rozkładu jedynej i ostatniej krytej słomą chaty, jaką udało mi się zobaczyć około 13-14 lat temu. I narysować, bo aparatów jeszcze się wtedy tak powszechnie nie posiadało, jak teraz. Po strzesze, puchatej i misternie ułożonej, nie został na zewnątrz ślad.

Na wjeździe do Widugier

Strzecha nurknęła do środka

W pewnej odległości od chaty jest też opuszczona obórka
Dla gołąbków?
W sklepie widugierskim "powzięłam" wiedzę co do tego, jak dojechać w interesujące mnie miejsce. Najpierw przecięłam asfalt prowadzący w lewo do Sejw i wojewódzkiej trasy Smolany-Sejny, w prawo - do granicy.

Prawie przy skrzyżowaniu stoi fenomenalna trzytraktowa chyba chata
stojąca (uwaga) na podwalinach, nie na fundamencie. Podwaliny
to też już rzadkość, niewiele takich domów się zachowało
Dalej kierowałam się prosto, jak na Poluńce, ale zamierzając zatrzymać się wcześniej, w Tauroszyszkach. Polskie rejestry cmentarzy wojennych notują tu niemiecki cmentarz z I Wojny Światowej.

W drodze widziałam i taki cymesik.

(Edit'2019) Kolega Krzysiek po latach naświetla: dom na fot. powyżej został przeniesiony do Tauroszyszek, to własność rodziny Bohdana Urbanowicza, profesora warszawskiej ASP, któremu
zawdzięczamy m.in. powrót do Polski wielu dzieł zagrabionych przez III Rzeszę. Dom ten profesor przeniósł i postawił w miejscu, gdzie stał folwark Tauroszyszki, dzierżawiony niegdyś przez rodzinę jego matki, Krzyżanowskich. Tu B. Urbanowicz zmarł, a spoczął na warszawskich Powązkach.
Z ciekawostek jeszcze i to, że niżej (a raczej z boku) podpisana mieszka niemal przy ul. Władysława Skoczylasa, który był teściem prof. Urbanowicza.


Cmentarz zajmuje wycięte z wysokiego wzgórza półkole

Na szczyt wiedzie 40 schodków
 Lub raczej wiodło. Schodki nie leżą już poziomo w gruncie, tylko obsunęły się tak, że ich powierzchnia jest ustawiona niemal pionowo. Wejść można chwytając za malinowe chrusty i inne krzewy. Zejść - hm. Jeśli wierzyć mapce ze strony Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, grobów jest około 210.

Na szczycie pomnik z napisem: Polegli w Wojnie Światowej
1914/1918 i krzyż z datą 1914

Na terasach są mogiły niemieckich żołnierzy
Naprzeciwko cmentarza widać ciekawe wysepki w morzu kukurydzy
Z Tauroszyszek zawróciłam do Widugier i puściłam się trasą na Sejwy, jednak w drodze tknęło mnie, żeby skręcić w lewo na Dziedziule, Wiłkopedzie i Klejwy. Robić zdjęć nie było czemu. W Dziedziulach jest wiele agresywnych psów rozdających karty na gminnej bądź co bądź drodze, w Wiłkopedziach jest kawałek drogi żwirowej, ale nie za wiele, a Klejwy są o wiele większe, niż naiwnie myślałam znając głównie okolice dworu.

 Dobijając do trasy na Sejny łypnęłam okiem na odnowiony dwór w Łumbiach i muszę powiedzieć, że chwała należy się miłym państwu właścicielom za renowację werandy i pobielenie całości domu.

Tylko z daleka, bo widocznie byli goście, ale i z daleka
wygląda krzepiąco. Chwała!

Dwór w Łumbiach jeszcze z czasów szkoły podstawowej
(zlikwidowanej w 2004 roku)
  Tego dnia Ochotniki okazały się najlepszą niespodzianką. Z przewodników wyłuskałam jeszcze kilka, które śpiewają ku mnie syrenim głosem i czekają, aż do nich przyjadę. I przyjadę.

***
Podziękowania należą się miłemu panu kierowcy szkolnego busa z Puńska za wskazanie drogi do cmentarza w Tauroszyszkach. Kolejne podziękowania składam Krysi R. za biustonosz. Co prawda nie sportowy, ale przeznaczony dla takich jak ja. Dzięki niemu po raz pierwszy na rowerze koncentrowałam się na jeździe i krajobrazie, a nie na tym, że zaraz coś może odpaść.

------------------------------------
Edit'2019

Jak miło jest, kiedy internet wypluje jakieś nieodnajdywalne, albo przeoczone wcześniej dane! Kwartalnik "Białostocczyzna" (nr 4/48/1997), wydawany przez Białostockie Towarzystwo Naukowe Regionalnego Ośrodka Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego w Białymstoku podaje, że kamienny magazyn w Ochotnikach pochodzi z czasów, kiedy wieś należała do klucza sejneńskich dominikanów (a "wyszli" oni z Sejn pod zaborem pruskim w 1804 roku), powstał więc najpóźniej w XVIII wieku, a równie dobrze i wcześniej. Jest tu również ciekawostka - w piwnicach (do których najpewniej wchodziło się od szczytu, co widać na powyższych fot.) dominikanie przechowywali miód i wino :3