28 sie 2014

Czerniachowsk

 Dawno nie było czegoś (powiedzmy) podróżniczego. Tym razem co nieco o Rosji, tym może ciekawsze, że w sytuacji tzw. napięcia i obaw przed zamiarami władz tego kraju. Nie podejmę się rozstrzygania, czy należy się Rosji bać, ale mogę podzielić się swoimi odczuciami. Osobiście obawiałam się nieco tej podróży, bo jako nastolatka wracałam z Litewskiej Republiki ZSRR ogarniętej przewrotem niepodległościowym. Powrót był skrajnie niepewny, na ulicach czołgi, ogniska, patrole pijanych żołnierzy pilnujące komunistycznych pomników przed zburzeniem. Strach w głosach opiekunów wycieczki meldujących zatrzymującym nas skośnookim żołnierzom, kim jesteśmy ("to tylko dzieci, same dzieci") i dokąd jedziemy, został mi w pamięci i już się go nie pozbędę. Dobrze wiem, że mieszkańcy Mazur i Pomorza, którzy jako mrówki bez przerwy przekraczają granice z Obwodem Kaliningradzkim, są przyzwyczajeni i mają szerokie kontakty w tej części Rosji. Dla nich obawy człowieka spoza pogranicza polsko-rosyjskiego mogą być śmieszne i przesadne. Nade mną jednak wisi tamten powrót, a na co dzień nie mam do czynienia z Rosjanami, jedynie z ponurymi medialnymi przekazami. Stąd to wszystko.

 Jedynym naprawdę nieprzyjemnym elementem odprawy na przejściu Gołdap/Gusiew okazał się dla mnie pas ziemi niczyjej, odgrodzony z obu stron siatką. Bardzo klaustrofobiczne miejsce, jakby klatka. Mieliśmy nieszczęście stać na nim przez jakiś czas już po odprawie jednych pograniczników, przed odprawą drugich. To miejsce, z którego podróżując grupą nie można się ani wycofać, ani ruszyć do przodu, ani zagłębić w las. Dawno nie czułam się tak, jak tutaj - w pułapce. 

 Sam Czerniachowsk jest o wiele bardziej pruskim miastem, niż np. zbombardowany do cna w czasie wojny Kaliningrad. Niektóre ulice Czerniachowska wyglądają jak żywcem przeniesione z miasteczek Śląska, lub Pomorza, co należy im poczytać za plus, bo klimat miasta jest niesamowity. Nie może być inny w Insterburgu-Wystruci-Czerniachowsku, czyli mieście o taaakiej historii.

 Nocowaliśmy w hotelu "U niedźwiedzia" na ulicy Tunelnej.

Hotel "Zum Baren"

 Wyraźnie jest on sprofilowany pod gości z Niemiec, odwiedzających sentymentalnie utracone rodzinne strony. Świadczą o tym zdjęcia wycieczek z Niemiec na ścianach, niemieckojęzyczne napisy i nie tylko.

Flagi Niemiec i Prus Wschodnich w drzwiach prowadzących na dziedziniec

 Chciałabym bardzo wiedzieć, co przed wojną mieściło się zarówno w budynku hotelowym, jak i w innych okolicznych. Wszystkie były niesamowite tym, że właściwie nic w nich nie zostało zmienione od czasów pruskich.
Fronton
Wspaniałe schody p-poż. na wewnętrznym dziedzińcu kamienicy

 Naprzeciwko hotelu stała perełka budownictwa fabrycznego, cudo z osamotnioną kariatydą na szczycie.

Nawet antena na dachu miała kształt archaiczny i ozdobny

Ave Pallas Atena!

 Czerniachowsk jest prawie niezmieniony od przedwojennych czasów, co Niemcy udowadniają na swoich blogach, publikując zdjęcia pokryw od studzienek, koszy na śmieci, cokołów, pomników itp. z niemieckimi napisami. Przebywanie tam to rodzaj podróży w czasie.



Ul. Teatralna (?)

Przy tym wkoło pełno było typowych chyba dla Rosji ogromnych kontrastów między biedą a luksusem.

Widok z okna hotelu
Spiat' ustałyje igruszki...

Bazar w pobliżu teatru miejskiego. Plus zagadkowa
inwestycja. W Czerniachowsku powstaje nawet
coś a la wieżowiec ze stali i szkła, ale fotki brak :)


Takie rzeczy tylko w Rosji? Zlew z tworzywa z kolorowym brokatem
Sala królestwa czyli kościół świadków Jehowy

I takie znane nam z Polski sceny można było zaobserwować

Gości hotelowych rano budził koncert cerkiewnych dzwonów z wieży soboru św. Michała, dawnego reformowanego zboru przy Markgrafenplatz.

Sobór św. Michała


Kościelne dziady pod cerkwią karmią gołębie

 Na nasze szczęście mieliśmy uczestniczyć w niecodziennym zdarzeniu: rekonstrukcji defilady Gwardii Imperatorskiej z 1914 roku, otwierającej Festiwal Wojenno - Historyczny z okazji dnia miasta. Na defiladę i inne działania stawiły się grupy rekonstrukcyjne z całej Rosji, od Petersburga po Tułę i Moskwę. Wszystkie one pojawiły się na placu Lenina w centrum Czerniachowska. Ale zanim zaczęła się defilada, były przygotowania.

Orkiestra Marynarki Wojennej jeszcze w stanie rozprzężenia
Sprzęt stał tam całą imprezę i służył do robienia zdjęć dzieciom,
które żołnierze cierpliwie wciągali na górę i potem zestawiali na ziemię


Nowy Ruski zaparkował przy foodcarze. Szybko został
odesłany poza plac Lenina, poza miejsce imprezy
Zaraz zresztą naznaczono, gdzie można być, a gdzie nielzia
I wtedy pojawili się carscy gwardziści
Różnice mundurów to sprawa dla wielbicieli militariów.
Mnie zafascynował pan drugi od prawej, jeśli to nie wcielenie
cara Mikołaja, to nie wiem czyje

Nadeszli także prawdziwi żołnierze, wg. mojej sondy - artyleria
oraz "motostriełki", cokolwiek by to znaczyło
Do tego kadeci ze szkół z profilami wojskowymi
Wszystkiemu przypatrywał się z pomnika generał Michaił Barklay de Tolly,
inflancki Szkot w służbie carów
Nadjechał generał Paul von Rennenkampf, odbiorca
defilady
Nie tylko paź generała był kobietą, było ich więcej w gwardyjskich oddziałach.
To chyba mało wiarygodne historycznie :)
Swoją drogą rekonstruktorzy byli pierwsza klasa,
urodą, dodatkami, szczegółami wyglądali
jak przeniesieni w czasie
Von Rennenkampf, zwycięzca spod Gąbina, dał wskazówki
przybocznym
 Trzeba uczciwie przyznać, że na tym etapie dostałam ochrzan. Stałam z aparatem między dwoma oddziałami rekonstruktorów, ustawionymi z boku placu. Zagapiłam się w akcję i wtedy dowódca oddziału z grymasem złości zwrócił się do mnie: "dziewczyno, idź! co ty tu robisz". Zupełnie nie wiedziałam, jak zareagować, z jednej strony urazą, a z drugiej zdziwieniem, że nie nazwał kobietą lub co gorsza babą :) Ale że z wojskowymi (nawet przebierańcami) lepiej nie zadzierać, szybko wycofałam się naprzód.

Na początku XX wieku zawód
fotoreportera musiał być równie
powszechny, jak dziś :)

Rekonstrukcja miała naprawdę rozmach. Nie zabrakło miedsiestr...
...oraz dam.
A także dam z nowoczesnymi gadżetami

Gen. Remmerkampf udekorował dowódców
medalami gieorgijewskimi
W tym czasie na widowni było równie ciekawie.
Okazało się, że kokardy rodem ze starych czytanek do języka rosyjskiego
wciąż są w modzie
Wciąż w "modzie" jest Lenin

Choć służy do różnych celów

Porządku pilnowały panie policjantki
z różnych wydziałów

Wśród widzów jałmużnę zbierała wędrująca posłusznica

Należało trochę mieć się na baczności

Pojawili się duchowni, aby odprawić modły nad gwardzistami.
Ku naszemu zdziwieniu na koniec zaśpiewali piosenkę patriotyczną

Gwardziści byli podczas błogosławieństwa autentycznie wzruszeni




Oddziały gwardyjskie poszły na transport do Gąbina (Gusiewa)

Końskimi pozostałościami po defiladzie
zajęli się czyściciele. W tle widoczny mer Czerniachowska
(drugi od lewej)

Potem wystąpiła orkiestra Marynarki Wojennej, która okazała się
pląsającą orkiestrą. Panowie grając wykonywali nawet prysiudy, jak w
kazaczoku
 Cztery kilometry od Czerniachowska leży baza lotnicza Floty Bałtyckiej. Oznacza to ni mniej ni więcej, że co jakiś czas typowe dla mniejszego miasta dźwięki przerywały grzmoty tak głośne, że postawiłyby na nogi nieprzytomnego. Miejscowi są w widoczny sposób przyzwyczajeni do tego, więc głowy w górę unoszą raczej przejezdni. Z powodu chmur ciężko było zobaczyć, co się dzieje na niebie, ale efekty dźwiękowe były szokujące. Jeden wyjątkowo niski przelot spowodował, że myślałam naraz o tym, że: trzeba zasłonić głowę, wali się budynek restauracji "Classic" pod którym stoimy, to jest koniec. Kobiety z zakupami idące z pobliskiego bazaru nawet nie przystanęły. W końcu za którymś razem chmury rozstąpiły się i udało mi się złapać dwa przecinki na niebie. Koledzy o wiele lepiej zorientowani w technice wojskowej byli pod wrażeniem tego, że samoloty startują kilka kilometrów od Czerniachowska, a nad nim osiągają już tak wysoki pułap, że stają się niemal niewidoczne. Ale wciąż słyszalne i to jak! Loty ustają po południu i na noc.

Patrol sprawdzający zapewne , czy nie pojawią się myśliwce NATO

 A propos tego, jak Rosja dba o swoich weteranów. Na defiladzie siedzieli w pierwszym rzędzie trybuny honorowej (posadzono tam także weteranów - gości z Polski. Tak, tak, o zgrozo, nasi emerytowani żołnierze z Warmińsko-Mazurskiego pojechali do Rosji! Jeżdżą cały czas i oni i delegacje z miast i gmin, tylko w Sejnach nikt o tym nie wie). Na mieście słupy były udekorowane portretami weteranów - bohaterów. Proszę sobie wyobrazić takie portrety naszych weteranów wiszące u nas:



 Na bagnistych błoniach nad rzeką Instrucz odbywał się piknik dla uczestników połączony z koncertem chóru Floty Bałtyckiej. Zespół przyjechał pod wodzą sympatycznego wiceadmirała Krawczuka, który zapewnił mnie, że marynarze są prawdziwi, nie są muzykami. W swojej karierze pływali nawet do Trójmiasta.
 Chór okazał się najlepszym wykonawcą a capella utworów "Siadu ja wierchom na kania" i "Smuglianka-Mołdawianka", jakiego kiedykolwiek słyszałam.

Chór Floty Bałtyckiej
 Widoczny na pierwszym planie rudas miał swoje drugie ja w postaci brata-bliźniaka jednojajowego. Trzeba było ich widzieć, jak śpiewali na głosy stojąc naprzeciwko siebie, porozumiewając się gestami i spojrzeniami.
 Cały koncert chóru nieco przegapiłam, zająwszy się serwowaną z kuchni polowej kartoflanką, lub raczej duszonymi ziemniakami z trochą wody.

Szafarz kartoflanki. W tle rekonstruktorzy piknikują z żonami
 Tymczasem na scenie przy placu Lenina trwały występy różnych zespołów. Trafiłam na występ krakowiaczków - dzieci miejscowej Polonii, podobno bardzo aktywnej i licznej, o czym powiedzieli mi Rosjanie. Oni też powiedzieli mi, że Polonusi nie mają swojego Domu Polskiego. Pewnie Polski nie stać - to już mój komentarz.

Czerniachowskie krakowiaczki za kulisami mówiły do siebie parusskij


Piękna pani w tradycyjnym kokoszniku na głowie miała śpiewaczy występ z koleżankami.



 Za sceną przy placu z pomnikiem generała odkryłam coś, co przypomniało mi wioski potiomkinowskie. Imitujący ładny fronton banner zachęcał do kontaktu telefonicznego z handlarzem nieruchomościami. Ciekawe, jak potencjalny kupiec obejrzy budynek? Zerwą banner? Swoją drogą pomysł mógłby zostać wykorzystany w Sejnach do słynnej kamienicy w centrum.

 Święto miasta miało swoją część sportową, odbywającą się na stadionie "Postęp". Były tam zawody zapaśnicze, karate, szachowe, warcabowe, piłkarskie i wiele innych. Po zawodach uczestnicy jedli z kotła uchę z ryb białych i różowego łososia.

Sekcja bokserska
Chłopcy prawdopodobnie ćwiczą tutaj, w sali boksu niedaleko
hotelu "U niedźwiedzia"

Czerniachowscy wrestlerzy

 Pobyt w Czerniachowsku przypomniał mi wrażenia odniesione w ZSRR 25 lat temu. To wciąż bardzo wielokulturowe społeczeństwo, na każdym kroku widać "kaukazczyków", Uzbeków, Tadżyków, Ormian i innych. Okolice sceny były skolonizowane przez stragany z jedzeniem i napojami. Któż pichcił na grillach szaszłyki, jeśli nie Ormianie? Ponieważ lubią robić wszystko zbiorowo (pamiętam sprzed lat, miałam okazję kilku Ormian poznać), to i każdy stragan był otoczony plastikowymi krzesłami, na których siedziały całe rodziny sprzedawcy. Ten widok był jak wehikuł czasu. Jeśli ktoś chce poczuć ten klimat, to w Druskiennikach są dwie restauracje ormiańskie i pobratymcy właścicieli z Armenii również tam przesiadują.

 Skoro już o Ormianach i szaszłykach mowa, to warto wspomnieć o dwóch specjalnościach rosyjskich. Jedna to toplienoje mleko. Nie wiem, jak prawidłowo przetłumaczyć tą nazwę. Dawno temu rosyjskie gospodynie uzyskiwały ten efekt wstawiając wlane do gliniaka mleko krowie do duchówki, czyli piecowego piekarnika. Mleko ocieplone, ale nie gotowane traciło nieco wody i nabierało smaku czegoś w rodzaju koncentratu  mlecznego, czy mleka w proszku. Dziś ten rodzaj mleka kupuje się w sklepach w małych kartonikach lub plastikowych buteleczkach a la jogurtowe.  

 
 Drugi przysmak to niezrównany kwas. Smaku nie opiszę, nic go nie odda. Lepiej wspomnieć, że np. w supermarkecie Maximus znalazłam stoisko z "żenszczyną" za ladą, w którym można było zakupić rozlewane piwo różnych marek rosyjskich, a także boski kwas. Pani nalewała go z kranu do wziętej ze stosiku butelki i instruowała, że należy go trzymać w lodówce do dwóch dni. Po tym czasie może sfermentować i eksplodować. Cena litrowej butelki kwasu - po przeliczeniu ok. 7 PLN. W tymże sklepie było też samoobsługowe stoisko z winami. Wystarczyło wziąć butelkę z jednego pojemnika, nakrętkę z drugiego, otworzyć kranik z muszkatelem lub innym winem i gotowe.

 Inny cud rosyjski to lody Plombir występujące w różnych kształtach i opakowaniach, a także prawdopodobnie pochodzące od różnych producentów. Mój typ to niezrównany waniliowy róg owinięty w zwykły papier. Smak zna ten, kto jadł legendarne lody u Rondla na ulicy Ogrodowej w Sejnach około 30 lat temu...



Przysmak, przez który można stracić połowę
znajomych. A niech tam...

 Wracając do święta, to następnym punktem była rekonstrukcja bitwy pod Gąbinem (dziś Gusiew) z 1914 roku, rozpoczynającej udział Rosji w I Wojnie Światowej. Została zorganizowana przez pół tysiąca amatorów rekonstrukcji we wsi Lermontowo, w okolicach ruin przedwojennego kościoła. Trzeba było się tam przemieścić.

W drodze do Lermontowa
 Nic dziwnego, że diabeł Smętek działał w Prusiech. Tak rozległych, pustych, ponurych krajobrazów dawno nie widziałam. Moi towarzysze naliczyli w drodze jedną-dwie pasące się krowy. Raz widziałam lądującą czaplę. I to tyle.

We wsiach zdarzały się jakieś smaczki
 Na ogromnym polu w Lermontowie rozgrywała się już w chwili naszego przyjazdu bitwa Rosjan z "Prusakami" w pikielhaubach. Całość oglądały rzesze ludzi, stało również duże podium dla vipów, na którym mógł, lecz nie wiadomo czy był Władimir Władimirowicz. Mógł, bo przed bitwą zelektryzowano nas wiadomością, że może się na niej pojawić. Niestety, podium stało bokiem/tyłem do nas...

Prusacy opanowali szpital
 Na polu bitwy gąbińskiej działo się wiele, a kolejne wydarzenia obwieszczano przez mikrofon i głośniki.

 Tu na przykład gwardzistom udało się pojmać jeńca, następnie całkiem realistycznie wlec go w stronę swoich okopów.



Dochodziło do konnych potyczek


I ostrzału artylerii
Zdradzieccy Prusacy gnali jeńców, jako żywe tarcze. Spiker nie krył
satysfakcji z faktu, że oczywiście tarcze zabito i Prusaków też.
Rosja jest jedyna w swoim rodzaju...
 Najbardziej niesamowitym przeżyciem okazał się powrót z Lermontowa do Czerniachowska. Bitwę oglądało (co podały później media) sto tysięcy ludzi. Korki, blokady, a przede wszystkim ogromne ciemne niebo, a pod nim całe kolumny ludzi, idących i idących bez końca. Twarze słowiańskie, azjatyckie, mieszane... Niesamowite przeżycie.

To mały fragment, na równinie nie było widać rozmiarów korka

Do tego obejrzeliśmy przechodzącą bokiem burzę


W drodze powrotnej widzieliśmy nietypową hubę na brzozie

 Na koniec graffiti ze ściany czerniachowskiej kamienicy, które powie czytającemu najlepiej, że TAM też są ludzie, i to ludzie, którzy podobnie jak my mają dość polityki i chcą żyć normalnie. Ze spotkań z Rosjanami wynikły różne efekty. Raz chwytano za łokcie, mówiąc: przyjeżdżajcie do nas, my tak was lubimy. Raz słyszałam w tłumku uwagę na temat jabłek. Generalnie przeważała ciekawość i zwykła sympatia.

"Swietłano Gojuwczik, potrzebujesz mnie!
Kocham cię, kochanie"
Prawdziwego dowodu nie udało mi się sfotografować, przesunął się przed moimi oczami na wąskiej okolonej kamienicami uliczce. Był to wykonany sprayem napis cyrylicą: "Hutin - Puj".

***
Dziękuję za tę podróż Orkiestrze Dętej OSP Sejny