9 lis 2015

Rowerem cz. V - Kielczany, Bubele, Jenorajście


  Aby dotrzeć do najważniejszego w tym poście Jenorajścia, mogłam jechać prosto z Sejn na Radziucie i następnie skręcić w odpowiednim miejscu w lewo. Zamiast tego jeszcze raz ponowiłam eskapadę z wpisu "Rowerem cz. IV", której bohaterem były Janiszki.  I właśnie od nich wyprawiałam się dalej.

Rozjazd w Janiszkach (wg. map Google-Wesołówka)
Na lewo - do trasy Sejny-Krasnowo,
na prawo - do tej samej trasy, ale do centrum Bubel.

  Przejażdżka żwirówką nie jest zła, atakujących psów nie było. Po dotarciu do asfaltowej trasy na Krasnowo przecięłam ją i pojechałam dalej przed się. Tu pewnym problemem jest położone po prawej stronie żwirówki, nieco oddalone od traktu rozpadające się, ale zamieszkane gospodarstwo-widmo, z którego wyskakuje chmara agresywnych kundli. Przyznaję, że dopiero za drugim podejściem pokonałam tą trasę, właśnie ze względu na nie. Mea culpa, bo niepotrzebnie zatrzymałam się na kilka minut dla pogrzebania w internecie i psy mnie zwietrzyły. Za drugim razem mknęłam jak wiatr i jakoś poszło.

  Trasa sama prowadzi wśród gospodarstw w kierunku dawnego PGR-u Jenorajście. Najpierw jest góra, potem wzdłuż zjazdu fantastyczne zabudowania: po lewej mieszkalne budynki pracowników, po prawej stodoła. Niestety zdjęć brak, to rzecz, którą nadrobię w przyszłym roku. W końcu po lewej stronie pokazuje się wśród licznych rabat, ogródków i fragmentu sadku - dawny dwór Jenorajście.

Zdjęcia robiłam z kolejnej góry, kiedy już go minęłam



Miałam kiedyś okazję zwiedzić go - dom jest większy,
niż można wnioskować, patrząc z zewnątrz

Otoczenie bardzo nietypowe, ani śladu podjazdu, okrągłego
klombu,  czasy pegeerowskie mocno na to wpłynęły.
 

Tak się składa, że jeśli chodzi o Jenorajście, miałam okazję zgłębić temat stokroć lepiej, niż innych dworów. A jak to było, opowiem. W sejneńskim klasztorze 20 lipca 2012 roku odbyła się uroczystość poświęcenia nowego witraża, który przedstawia Matkę Boską według obrazu Bartolomea Murillo, oraz świętych młodzianków: Alojzego Gonzagę i Stanisława Kostkę, adorujących jej postać. Autorem witraża jest Paweł Przyrowski, artysta związany rodzinnie z Sejnami, wnuk Salomei Przyrowskiej, legendarnej nauczycielki języka rosyjskiego i rysunku.
  Nowy witraż zastąpił wcześniejszy, zaginiony w tajemniczych okolicznościach po wojnie i znany (chyba) tylko z jednej pocztówki. Oryginalny witraż prawdopodobnie został umieszczony w oknie klasztoru w XIX wieku, kiedy gmach przechodził gruntowny remont. Witraż zdobił wejście do budynku od strony klasztornego ogrodu. Następnie w latach powojennych za sprawą ludowej władzy zdemontowano go i złożono w podziemiach klasztoru, gdzie w nieznanych okolicznościach został zniszczony. 


Krążąca po sieci pocztówka z Wyższego Biskupiego
Gimnazjum św. Kazimierza, mieszczącego się od 1923 r.
w klasztorze.

 A oto i replika, która, jak łatwo zauważyć, przewyższa oryginał, nie tylko liczbą detali.

Całość
     
Św. Alojzy Gonzaga


Św. Stanisław Kostka






Poświęcenie witraża, lipiec 2012. W uroczystości wzięli udział
przedstawiciele szlacheckich rodów Sejneńszczyzny


Co symboliczny powrót witraża do klasztornego okna ma wspólnego z dworem Jenorajście? Otóż ma. Fundatorką dzieła była pani Irena Kasperowicz-Ruka, córka przedwojennego właściciela dworu. O tym wszystkim miałam z nią możliwość porozmawiać (wywiad ukazał się w Przeglądzie Sejneńskim nr 15/2012).

"I. K.-R.: - Kasperowiczów w Polsce jest kilka gałęzi, ale jest to dosyć rzadkie nazwisko. My byliśmy Kasperowiczami z Jenorajścia. Tam mieszkali moi rodzice i dziadkowie. Tak się stało, że przed wojną tata podzielił to Jenorajście i miał po wojnie dokument, że na skutek podziału między rodzeństwem majątek nie podlega parcelacji, czy ustawom Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Kiedy właściciele ziemscy zostali pozbawieni swojej własności, na dodatek nie mogli osiedlać w pobliżu. Był taki zakaz osiedlania się – określano to w kilometrach – ile kilometrów dalej musiano zamieszkać. Stąd oni z przymusu rozpierzchli się po Polsce. Myśmy zostali ostatni z tym papierkiem, ale to się w tamtym czasie nie podobało, że wszyscy wyjechali, a my tu siedzimy. Pomimo podziału było wspólne gospodarowanie, no bo przecież nie było w stanie podzielić ziemi na cząstki i wybudować domów. To były przecież kwestie posiadania odpowiednich funduszy, żeby to zrobić, a to były straszne czasy powojenne, które ludzie z trudem przetrwali. W pewnym momencie przyszło trzech smutnych panów i poprosiło nas o opuszczenie domu, natychmiast. Nie zakazali osiedlania się w pobliżu. Mój ojciec zapakował wielopokoleniową rodzinę na furmankę, razem z podstawowymi sprzętami domowymi. Stanął pod świętą Agatą w Sejnach i zaczął się rozglądać, co tu robić? To było 30 marca, wczesna wiosna roku 1951. Ksiądz Antoni Wężyk i ksiądz Majewski zauważyli to, porozmawiali z ojcem i dali nam mieszkanie na plebanii, wiedząc, że faktycznie jesteśmy bezdomni.

M.K.: - Jak długo pani rodzina mieszkała w Sejnach?
I. K. -R.: - Mieszkaliśmy tam do do 1990 roku, czyli 39 lat. Chcieliśmy się wyprowadzić, nie dało się mieszkać na plebanii tak długo. Ojciec nie mógł dostać pracy. Muszę to powiedzieć, że nie mogąc dostać pracy, kupił konia i woził węgiel i piasek. Tutaj są starsze osoby, które to pamiętają. Moja mama miała wyższe wykształcenie. Skończyła wydział historii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie i pracowała w gimnazjum, kiedy byliśmy jeszcze w Jenorajściu – tuż przed wojną i po wojnie. Kiedy znaleźliśmy się w Sejnach, nadal pracowała przez jakiś czas. W 1952 roku została usunięta w gimnazjum. Była rok bez pracy, po roku dostała posadę telefonistki w Urzędzie Miejskim, a po kolejnym roku otrzymała propozycję pracy w szkole podstawowej w Poćkunach, która to jest odległa o cztery i pół kilometra od Sejn. Pracowała tam też moja ciocia, która nie miała wyższego wykształcenia. Wówczas nie było autobusów, obie szły codziennie rano, a potem wracały na piechotę z Poćkun. Na palcach jednej ręki można było wówczas policzyć nauczycieli z wyższym wykształceniem, dla mojej mamy była to więc pewna degradacja. To był cios, bo najpierw zostaliśmy pozbawieni własności, środków do życia, potem mama została pozbawiona pracy. To były niełatwe czasy, ale panowała pogoda ducha, wszyscy robili co można było. Hodowali świnie, robili plisowane spódniczki, nawet sękacze piekli. Ludzie tutaj pamiętają, że plisowane spódniczki i sękacze robiono na plebanii. Rodzina robiła co mogła, szukała źródeł utrzymania i starała się utrzymać pogodę ducha, bez narzekania na los i utyskiwania. Taki hart ducha mieli.

M.K.: - W tych czasach zaginął witraż zdobiący sejneński klasztor.
I. K.-R.: - W czasie najgorszych restrykcji witraż klasztorny został usunięty. Trudno dociec, kiedy. Wizerunek ten nie był zgodny z ówczesnymi potrzebami. Losy nasze w ten sposób zostały połączone. Warto nadmienić jeszcze, że na plebanii mieszkało więcej osób. Ksiądz ludziom w potrzebie udostępnił lewe skrzydło. W sumie mieszkały tam cztery rodziny. Każda z nich próbowała jakoś zły los inaczej pokierować, wiedząc, że na plebanii nie wypada mieszkać bez końca. Ojciec też kupił działkę od sióstr tutejszych, na górze w pobliżu szpitala. Wiele osób te działki kupiło. To były czasy, kiedy to się nie podobało władzom miejskim. Po kupnie działek wszyscy mieli plany budowy, chcieli stawiać domy. Wtedy przyszedł zakaz budowy przez dwadzieścia lat. Nie można było tam nic budować, bo były inne plany przestrzennego zagospodarowania. Tata dał za wygraną, zaczął budować dom w Legionowie, gdzie mieszkała przed wojną moja rodzina i gdzie dostał kawałek ziemi za darmo. Moja rodzina przeniosła się do Legionowa i tam wszyscy umarli, ale są pochowani na cmentarzu sejneńskim.
Ważne jest to, że mieszkaliśmy na plebanii tak długo, w dramatycznych okolicznościach i pomimo chęci nie mogliśmy się wyprowadzić, bo kiedy ojciec kupił tą działkę, pieniądze zostały zamrożone i nie można było kupić ziemi gdzie indziej. W związku z tym jaka była cierpliwość księży, że myśmy na tej plebanii mieszkali tak długo, którzy rozumieli to, że nie można inaczej. Ksiądz Wężyk, ksiądz Majewski, później ksiądz Rogowski podchodził do tego równie wyrozumiale. Z wielkim uznaniem tak samo o nim wspominam, bo ks. Rogowski to był wielki gospodarz. Zakładał wodę na plebanii, do której dostępu wcześniej nie było. I nam założył wodociąg. Proszę sobie wyobrazić czasy, że lokatorom, którzy siedzą komuś na głowie, zakłada się wodę. Na ogół się tą wodę odcina, żeby się wynieśli! A nam ksiądz założył, bo widział, jak ciężko nosić wodę na piętro. My opuściliśmy plebanię ostatni. Ja mając już czwórkę dzieci, mnóstwo obowiązków i pracy nie byłam w stanie wcześniej, ani finansowo, ani organizacyjnie o tym pomyśleć, ale zawsze o tym myślałam, żeby podziękować.

M.K.: - Jak powstał pomysł, aby w podzięce zrekonstruować witraż?
I. K.-R.: - Było dużo koncepcji, jedną z nich był remont szyb w kaplicy Matki Bożej. Modląc się widziałam, że są tam dziury i przez lata nie było finansowych możliwości, aby je zreperować. Myślałam, że może tam powinno się zrobić witraże? Może z postacią Jana Pawła II, zaczynał się wtedy proces beatyfikacyjny. Wiadomo też, że prymas Wyszyński również będzie objęty procesem beatyfikacji. Ale to jest kościół barokowy, a więc taki, w którym nie było tradycji witraży. A ja się nie znałam na witrażach i przystępując do tego dzieła nie miałam wielkiej wiedzy. Wrzuciłam w internetową wyszukiwarkę słowo „witraże” i pierwsze, co się ukazało, to była pracownia pana Przyrowskiego. Znane było mi to nazwisko, wiedziałam, że państwo Przyrowscy mieszkali w Sejnach, nasze rodziny były zaprzyjaźnione. Wiedziałam, że mieli wnuki: Anię i Pawełka. Zaczęłam porównywać daty i było coraz bardziej prawdopodobne, że jest to wnuk pani Salomei Przyrowskiej, ale doszłam do tego drogą dociekań. Przygotowana, zadzwoniłam i okazało się, że to się zgadza.

M.K.: - Czy bywała pani w Jenorajściu?
I. K.-R.: - Mój ojciec nigdy. Myśmy odzyskali niedawno to Jenorajście. Ja w tajemnicy przed tatą pojechałam z młodzieżą rowerem w latach sześćdziesiątych i tam był PGR. Pamiętam, że w naszym domu mieszkało pięć rodzin, że gospodarstwo działało, były traktory, budynki ojca, obory, stajnie i tak dalej. Kwitło życie. W momencie, kiedyśmy odzyskali to w 2006 roku i tam pojechałam, była martwa pustynia. Dom był sprzedany, ani jednego budynku mojego ojca. Dom był bardzo zniszczony i sprzedano go pracownikom PGR, którzy w sumie uratowali go od dalszego zniszczenia, bo najprawdopodobniej bez ich troski rozpadłby się. Trzeba powiedzieć, że dotrwał do naszych czasów, bo ktoś go wyremontował i do tej pory tam mieszka. Ja w tym domu się urodziłam, ten dom zbudował mój tata. On go więcej już nie zobaczył."


Witraż od zewnątrz


Widziany nocą
 

25 paź 2015

Rowerem cz. IV - Janiszki, Bubele, Gawiniańce


 Janiszki to miejsce, gdzie według opinii niektórych z moich rozmówców nie zostało zupełnie nic, ni dworu, ni parku. Ale najczęściej tam, gdzie ma być nic, jest sporo i przeżywam miłe rozczarowanie. Janiszki są teraz częścią Bubel, a mapy Google nazywają je Wesołówką (okazuje się, że to jedna ze zwyczajowych nazw, być może wzięta z przedwojennych map wojskowych, niedaleko są też Wojnary i Szklarnia, absolutnie widmowe nazwy, które pamiętają tylko starsi ludzie, a które bywa, że oznaczają nieistniejące siedliska, zaorane do szczętu).

  W każdym razie do Janiszek jechałam trasą na Kielczany. Za dawną zlewnią mleka, przerobioną na dom, drogowskaz i zakręt w prawo prowadzi na Bubele. Warto zawiesić wzrok na pierwszym po prawej gospodarstwie: piękny drewniany dom, stara kapliczka z zatartym napisem, pamiątki fascynującego procesu, jakim było osadnictwo na Sejneńszczyźnie. Sama nazwa Kielczany, od Kielc, wskazuje na jego istnienie. Osadnicy pochodzili jednak nie tylko z Kielecczyzny, ale też z Pomorza. Ich potomkowie do dziś noszą nazwiska bardzo odmienne od miejscowych, kończące się najczęściej na -ski lub -cki.

  Kilka zakrętów dalej, za gęstym zagajnikiem, zaczyna się widok na poważną kępę drzew. Jako pierwszy zwiastun dawnego parku pojawia się godna i dumna lipa.



 Przyglądając się jej miałam nieodparte wrażenie, że ktoś tu bardzo dba o porządek. Kawałki kory, które oddzieliły się od ściętego pnia wyglądały na... uporządkowane, tak jakby ktoś je pieczołowicie poskładał z myślą, że jeszcze się przydadzą.

Ni to ołtarzyk, ni to święte miejsce. Komuś zależy-pomyślałam
  Miejscowi uprzedzali mnie, że tak właśnie jest u spadkobierców tego miejsca - porządnie i do rzeczy. No i fajnie, nie ma nic gorszego, niż obraz destrukcji i zniszczenia, jak to czasem w dawnych gniazdach szlachty bywa. Niestety, także i na Sejneńszczyźnie.

Park fantastyczny, drzewa stare

I rzut oka w tył, na przebytą już drogę z Kielczan

  Jak podaje w swoim przewodniku Irena Baturowa, Janiszki zostały wyodrębnione z dóbr sztabińskich gdzieś na etapie wojen szwedzkich. Zmieniali się właściciele, zmieniały granice. Janiszki miały też związek z nieodległymi Ochotnikami, o których jest w "Rowerem cz. I". W XIX wieku nabyli je Heybowiczowie i "trzymali" do 1904 roku, ale o tym przeczytałam już gdzie indziej. W każdym razie ostatnimi właścicielami majątku mieli być Świąteccy i od nich przejęło całość Towarzystwo Kredytowe Ziemskie na poczet zaciągniętych długów. Wracając do tego innego źródła, to jest to 34 numer Magazynu Podkowiańskiego z 2001/2002 roku (dostępny w internecie, warto poguglać). Grażyna Zabłocka w Podkowiańskim Słowniku Biograficznym podaje więcej ciekawych faktów na temat dawnych właścicieli Janiszek i ich potomków, biorących udział w powstaniach, ruchu oporu.

 Skądinąd wiem też, że z tej rodziny i z tego domu pochodziła organizatorka (w 1944 roku) i pierwsza dyrektor powojennego liceum sejneńskiego, Józefa Heybowicz.

Z wystawy ZSO w Sejnach


- Była to osoba delikatna, dość krucha, skromna, z błąkającym się uśmiechem na ustach. Szkoła to było jej życie – mówiła o swojej ciotce Józefie pani Krystyna Heybowicz-Gieros, z którą udało mi się porozmawiać w trakcie uroczystości 70-lecia liceum. Józefa Heybowicz w latach powojennych na skutek działania komunistycznych władz straciła zarząd nad szkołą i na dwa lata została karnie przeniesiona do Olecka. Po powrocie do Sejn nadal była nauczycielką, zmarła w 1976 roku i spoczywa - jeśli wierzyć internetowi - na Powązkach.

 
Z torebką - Józefa Heybowicz. Fot. "Dzieje Liceum Ogólnokształcącego
w Sejnach im. Szymona Konarskiego"w oprac. J. Olsztyn.
(Przy okazji - trzeci od lewej stoi mój nieżyjący już stryj, Franciszek)

 A teraz do rzeczy. Mijany po prawej stronie drogi park kończy się wraz z rozwidleniem drogi na część żwirową (prosto) i asfaltową (ostrym zakrętem w prawo). Przy tej drugiej "spragnionym oczom naszym" ukazuje się takie gospodarstwo:




Najpierw uwagę ściąga wpółuschłe drzewo, które według miejscowych poraził piorun.



   Moi informatorzy wyjaśnili mi, że dom, który można zobaczyć na miejscu, nie jest dworem, a tylko został zbudowany z materiału, jaki miał zostać po zniszczonym dworze. Tak, czy siak, aktualnie stojący tu budynek nie przypomina formą typowych wiejskich domów, i choćby przez to jest interesujący. Wiąże się z tym cała historia. W ramach osadnictwa - jeśli dobrze zrozumiałam - z okresu dwudziestolecia międzywojennego, dawny majątek dostał się zasłużonemu wojskowemu, który przeniósł się w te strony z Wileńszczyzny (na co wskazuje też jego nazwisko, którego nie mogę tu podać, a które występuje licznie na Wileńszczyźnie). Dzisiejsi mieszkańcy to jego potomkowie.

Szczyt domu

  Dom z budynkami gospodarczymi są ustawione w niezwykle wąską podkowę. Na tyle wąską, że widoku na fronton nie da się uzyskać inaczej, niż włażąc ludziom na podwórko, czego staram się unikać, jak dotąd. Dlatego zdjęcia "wycinają" tylko kawałki z całości. 

Jeszcze raz szczyt

Tył domu plus żywy inwentarz
Droga asfaltowa prowadzi od frontu domu, następnie między dawnymi stawami dworskimi, o których powiedziano mi, że było ich w sumie pięć. Po lecie 2015 właściwie trudno domyślić się, że to były stawy. Ale jest cieniście, zielono i bagiennie. Asfalt w tym miejscu chyba przeżywał depresję, bo nałożono na niego gruby garb, nieznośny nawet dla opon roweru typu MTB.

Gdy się już minie Janiszki i rzuci okiem wstecz

Park od "tyłu" od strony Bubel "właściwych"
Tyle przyjemności w tak krótkim czasie, dlatego krążyłam w tamtych stronach przez kilka letnich dni, żeby raz za razem wypatrywać jak najwięcej szczegółów, jednocześnie nie niepokojąc właścicieli. Robienie trasy Sejny-Kielczany-Janiszki-Bubele zawsze doprowadza do tego miejsca:



W tym naturalnym centrum Bubel wiele się dzieje. Kocich łbów co prawda już nie ma, ale są koniki pana K. i kilka ciekawych budynków. 



Piękny szczycik


Budynek gospodarczy i gołębnik, 2 w 1

Tu jeszcze w 2012 r. był bruk, którym - wg. legendy - wyłożono
cesarski trakt

Tak w 2010 r. wyglądał ostatni bruk na publicznej drodze
Sejneńszczyzny (jeśli nie liczyć ul. Konopnickiej w Sejnach)
Droga prowadzi dalej przez Gawiniańce, w których oczywiście najciekawsze są zabytkowe XIX-wieczne domy w "centrum", ale nie tylko one, bo przy drodze z Bubel też jest o co okiem zaczepić.
Dom-perełka, plus całe gospodarstwo takie


Budynek gospodarczy do kompletu

  Na koniec zahaczyłam jeszcze o jezioro gawiniańskie. Ponad 20 lat temu sporo ludzi z Sejn przyjeżdżało się tu kąpać i ścieżka prowadząca od asfaltu na brzeg była wydeptana. Teraz to przeprawa przez pastwisko, a dawna "plaża" jest zarośnięta młodnikiem, takim właśnie ponad 20-letnim.

Jezioro w Gawiniańcach, które według miejscowych ma na dnie
zestrzelony w czasie IIWŚ  niemiecki myśliwiec

16 kwi 2015

World Press Photo 2014

Moje prywatne World Press Photo za rok 2014 wygrywa poniższe zdjęcie.


 Kolega zrobił je w ciepły, bezwietrzny wieczór, kiedy słońce już schowało się za horyzontem, ale ciemność jeszcze niezupełnie przyszła. Musiałam je nieco podrasować, bo w oryginale było bardziej mroczne i nieczytelne. Zupełnie nie przeszkadza mi, że to fotka z telefonu, mało wyraźna i tak czy inaczej skadrowana. Liczą się autentyczne emocje: zdziwienie, może nawet szok dziecka; czułość i zainteresowanie mamy. Dostałam to zdjęcie natychmiast po zrobieniu i nie zamierzam ukrywać, że doprowadziło mnie do łez.

 Tą piękną scenę ludzie okupili potem i drżączką kolan. W dzisiejszych czasach jest tak, że natura nie do końca radzi sobie z samą sobą, po tym, jak już w nią zaingerowali ludzie. Ten poród przebiegł w miarę normalnie, ale są takie, przy których nie obejdzie się bez ciągnika i konstrukcji łańcuchowo-dylowych. Tak jest wtedy, gdy dochodzi do mieszania ras i "zwykła" krowa ma wydać na świat cielę rasy mięsnej, tęższe i bardziej umięśnione, niż mleczne krowięta.

 Ale może być i tak, jak w opowieści kolegi, gdzie cielna krowa poradziła sobie, nie oglądając się na nikogo:
- Jadę samochodem i z daleka widzę, że krowa pod lasem stoi, a wkoło niej coś czerwonego lata. Chyba lis. Myślę: wściekły. Jadę, jadę, złapałem kija i lecę zabić. Pewnie już mi krowę pogryzł. Podlatuję bliżej, a to cielak. Skąd on się wziął, taki czerwony?

 Żeby nie być gołosłowną, dodaję zdjęcie opisywanych bohaterów.

Od prawej: noworodek w kilka miesięcy po narodzinach, czerwony
koleżka "lis", urodzony nieco wcześniej.