13 gru 2020

Praga: kamienica Skrońskich

    Nie jest to najpiękniejsza kamienica na Pradze, nie jest nawet największa, czy najbardziej zdobna, ale jest jedną z najstarszych i w związku z tym najcenniejszych. Dlaczego konserwator zabytków wpisał ją do rejestru dopiero latem zeszłego roku, nie wiem. Przynajmniej jednak rozwinął uzasadnienie, co bardzo mi się tu przyda.

  Dom czynszowy powstał w 1881 roku na zamówienie Tekli z Lechotyckich i jej męża (Walentego) Władysława Skrońskiego. W tamtym czasie zabudowa ul. Moskiewskiej (bo tak nazywała się wtedy ta część dzisiejszej Jagiellońskiej, w kontrze do drugiej części - Petersburskiej) była niska, a kamieniczki, takie jak ta, stały wśród identycznego rozmiaru drewniaków. 

W bramę prowadzi oryginalny bruk

   W przyziemiu jest rząd wiązadeł dla koni, co na Pradze nie jest dużą rzadkością, ale akurat na tej ulicy nie udało mi się namierzyć od frontu żadnych, poza tymi. Uznajmy więc, że to jedyne tutaj kółka-relikty. 
 
 

 
Charakterystyczny dla kamienicy jest też dach mansardowy z dziewięcioma facjatkami.
 

   

   Według materiałów konserwatorskich elewacja kamienicy nie była wykończona, co oznacza, że akurat tej czynszówki, w przeciwieństwie do wielu innych na Pradze, nie dosięgło mściwe dłuto komunistycznych władz, które usunęło mnóstwo sztukaterii i fresków, aby robotnik nie połapał się, że przed wojną proletariat mieszkał w niemalże pałacach. Nie, ten dom ma za to ciekawy kolor zaprawy, który w kontraście do czerwonej cegły wydaje się mieć nietypowy zielonkawo-mleczny odcień.

Balkon wystarczy za wszystkie ozdoby

    Prawdziwy krajobraz po rozegranej bitwie rozpościera się w podwórku i to ono właściwie ściągnęło mnie w to miejsce. Konserwator w 2019 roku wspomina o dwóch oficynach z czasu budowy frontowego budynku, jednak ja się już nie załapałam, dlatego oglądałam widoczne pozostałości po lewej oficynie (patrząc od bramy). Zakładam, że ona akurat nie była wpisana do rejestru, bo inaczej...

Całość od podwórza

 
Tylna elewacja ma dwie lukarny

 Biały, potężny sąsiad, który góruje nad tym Dawidem, jak Goliat, to kamienica z 1913 roku, zrewitalizowana i z apartamentami do wzięcia. Na piętrze dzień i noc świeci się światło żyrandola, to pracuje biuro sprzedaży lokali.

Po lewej oficynie został mur-zaplecze

  Mur oddziela posesję od sąsiedniej, należącej do biurowca Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami. Po ruchach wyburzających oficyny i pracach wewnątrz kamienicy, pod murem jest teraz skład odzyskanych materiałów, ale gdzie-niegdzie jest wolna przestrzeń i można oglądać widmowe ślady nieistniejącego parterowego budynku.


W kamienicy działały zakłady produkcji okuć, kto wie czy...

W jednym z pomieszczeń oficyny był drewniany parkiet.

Tu zaszło coś niebywałego...

   Cegła z inicjałami G&Ł (jak uważa kolega z grupy kolekcjonerów cegieł na FB, inicjał można przypisać cegielni Gołków&Łubna z okolic Piaseczna i Góry Kalwarii) wykonała w murze ruch, przypominający lot komety, zostawiając wgłębiony ślad. Jak się tu panowie murarze bawili, nie umiem powiedzieć, dość, że dopóki oficyna stała, to wszystko było schowane za jej tylną ścianą. 


Nieco szerszy obraz na miejsce po lewej oficynie

Oczywiście, ja też jestem, że nie przyszłam tu wcześniej.

Podwórko zamykają garaże z widokiem na wieże katedry

    Mur po prawej stronie od bramy nie nosi wyraźnych śladów po zburzonych obiektach, stąd nie wiem, gdzie druga oficyna miałaby być, tym bardziej, że są tu kolejne komórki-garaże. Być może poległa znacznie wcześniej, niż ta po lewej. Mur ten oddziela posesję od dawnego ZOO-Marketu przy Alei Solidarności, miejsca dobrze znanego wielbicielom targów śniadaniowych i tym podobnych eventów.



Jeden z garaży

Czy takie okucia tu produkowano?

W gruzbagu, stojącym na podwórku...

      W materiałach konserwatorskich wspomina się o elementach wystroju wnętrz, w tym o kaflowych piecach. To tutaj to "korona", ozdobny gzyms ze szczytu takiego pieca. Powstaje pytanie, skąd kafel, wyraźnie pocięty piłą, w worku na gruz? Enyone? WKZ? Obok gruzbaga jest też paleta z cegłami i kawałek kolejnego Gołkowa:



   Podwórko jest przedzielone rzędami pieńków po wyrąbanych krzakach, z grubsza widać, że było podzielone na wiele dłuższych pasów, być może bez albo inne krzewy oddzielały kolejne rzędy nieistniejących już komórek lokatorskich.

Drewniana woluta poręczy, wspomniana przez konserwatora

   Z bramy można przejść do dwóch klatek schodowych, mnie weszło się do jednej z nich. Nie ma tu nic rzucającego na kolana, jednak wiatr historii rzeczywiście przeczesuje grzywkę, tym bardziej, że całość oznakowana jest, jako grożąca zawaleniem (co dodatkowo podbija wcześniejsze pytanie o tak późny wpis do rejestru).

 


Niczym w Sejnach, przy Strażackiej 1...


Mieszkanie na parterze

  

Z takimi faktami trudno dyskutować


Na II piętrze

     Kamienica jest opuszczona, co nie znaczy, że nic się w niej nie dzieje. Trwają przygotowania do rewitalizacji planowanej przez inwestora, prawdopodobnie prywatnego. Możliwe więc, że te tutaj podrygi to ostatnia okazja do zwiedzenia obiektu, bo wkrótce zostanie on oddzielony od ulicy szczelnym płotem. 

Finalmente


16 paź 2020

Praga cz. II Golędzinów

   Mgła opada, a wzrok się wyostrza. Niepojęte rzeczy, znajdowane na golędzinowskim brzegu Wisły, zaczynają się ukazywać we właściwym świetle. I wcale nie tracą na atrakcyjności.

   Schodząc jednak z poezji - co jakiś czas wracam sobie na policyjne osiedle i przylegający do niego teren Wydziału Transportu miejscowej komendy, obejmujący Fort Śliwickiego/Jasińskiego, który na "rympał", bez specjalnego podkładu historycznego zwiedzałam tutaj. Za każdym razem odkrywam nowe zjawiska, które powstały w latach, kiedy w forcie stacjonowały oddziały Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej. Przy okazji jednak załatwiam i inne, bardziej bieżące sprawy.

   Taką sprawą jest tragiczny stan działobitni południowej. To jedna z trzech działobitni tego fortu, szczelnie zagrodzona płytami, ustawionymi przez Zarząd Gospodarki Nieruchomościami - Praga Północ. Ponieważ z poziomu trawnika niewiele widać, na moją prośbę zdjęcie z wyższych pięter policyjnego bloku zrobił pan Marek. Dzięki niemu wiemy (ja, a także nieoceniony radny praski, Grzegorz Walkiewicz, który interpeluje do miasta w tej sprawie), jak się naprawdę rzeczy mają. 

Jak widać - mają się fatalnie

   Sprawa jest w toku, tymczasem można więc przejść do przyjemniejszych zagadnień. Podczas wcześniejszego kręcenia się po było-nie było policyjnym terenie, najpierw oczywiście uległam urokowi potężnych, grubościennych fortecznych budynków - koszar, działobitni, także środkowej, bo tym właśnie okazał się tajemniczy budynek wśród starodrzewu, nad którym rozpływałam się poprzednio. 

   Widziałam też przylegający do dużego parkingu obiekt, z tyłu zasłonięty dużymi tujami. Na pierwszy rzut oka wyglądał na kanał naprawczy, skojarzenie całkiem uzasadnione, w końcu to koszary i gdzieś mechanicy musieli robić swoje.

   Ostatecznie obadany bliżej, obiekt okazał się trybuną, prawdziwą trybuną pochodzącą prawdopodobnie z czasów ZOMO, a skąd to przypuszczenie - o tym dalej. 

Wejście od tyłu

   Od tylnej strony po obu stronach schodków mamy kratki, piękne kratki z epoki, wykonane z prętów. Na lewej zachowały się litery OP, właśnie w takim porządku. To nie daje mi spokoju, bo jeśli należy to rozumieć jako fragment skrótu z frazą "Oddziały Policji", to trzeba by uznać trybunę za późniejszą, jakieś lata 90. 

------ Edit: jak nic, chodziło o "Oddziały Prewencji". Ponieważ powstały one rozporządzeniem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1989 roku, likwidującym jednocześnie oddziały ZOMO, muszę chcąc nie chcąc uznać, że barierki są późniejsze niż myślałam (marzyłam :3)



   Jednak towarzyszy jej zarówno zardzewiały maszt flagowy, jak i cała reszta małej architektury (np. słup latarniany) ewidentnie z przełomu lat 70 i 80 (sejnianie mogą pamiętać, identyczne mieliśmy w Borku, do czasu gdy nadleśniczy nakazał przywrócenie stanu sprzed budowy muszli i całej reszty).

Trybuna z przodu

 Na relikt z interesującej mnie epoki wskazuje też fatalny stan materiałów, rozpadającej się na płatki cegły, spróchniałego drewna, którym wykończony jest "pulpit" tej specyficznej ambony. Konstrukcja, choć ogólnie bardzo prosta, ma też pewien ozdobnik - wcięte niczym talia przednie kanty, pomalowane na czerwono. Ma się rozumieć, że w latach 90. nikt nie malowałby trybuny na taki kolor, skojarzenie było zbyt świeże i nieodległe w czasie, aby tak ryzykować.

 





    Odkrycie trybuny rozjaśniło mi w głowie cały układ otoczenia. Wielki parking Wydziału Transportu, na którym, jak pisałam poprzednio, bywa gęsto od policyjnych busów, to plac świąteczno-defiladowy, na którym w czasach ZOMO musiały się odbywać capstrzyki, parady, wręczenia awansów i odznaczeń oraz tym podobne. 

Widok z trybuny na parking i budynek Wydziału Transportu

 Flaga wówczas wjeżdżała na maszt, a wieńce na sto procent kładziono tutaj:


   Można się tylko domyślać, jaka tablica została zdjęta z kamienia: pamięci poległych milicjantów? Poległych zomowców? Podczas likwidacji band po wojnie, czy może tłumienia zamieszek później? Może znajdę w swoim czasie odpowiedź na to pytanie. 

   Przy okazji - obok jest kolejna przyjemna samoróbka, widomy efekt społecznego czynu - podstawa ławeczki, wykonana z kamienia:

Sejneńczaki, słup! Takie stały przy muszli w Borku

   W tle zaś krzepki główny budynek fortu, czyli koszary, w których ostatnio nie było wcale garaży, jak myślałam, tylko... stajnie dla policyjnych koni. Jak wszystkie pozostałe elementy fortu, zaprojektowany został przez Jana Pawła Lelewela, brata Joachima, po 1830 roku (podawane są różne przedziały czasowe, być może biorą się z kolejności powstawania budynków).


   Ustalając, gdzie może leżeć działobitnia północna, co do której w sieci są rozbieżne zdania (istnieje, nie istnieje, są, ale już tylko ruiny itd.), zajrzałam do map satelitarnych. Okazało się, że za budynkiem Wydziału Transportu widać coś kropka w kropkę, jak spektakularna fontanna z poprzedniej części, istna "diamentowa kula" z kawałka Lombardu, pochodzącego z tamtej epoki. Obiekt równie okrągły, z cypelkiem na środku, tylko mniejszy. Czy to możliwe? Czy naprawdę jedna fontanna, zbudowana przez zomowców, to nie jest już wystarczająco, jak na ludzką wyobraźnię? O, nie, nie.

   Z defiladowym parkingiem sąsiaduje drugi, ogrodzony siatką, przez który przechodzi się w stronę gęstego zagajnika. Za nim jest już budynek VI Komendy Rejonowej Policji. A w zagajniku ścieżka, prowadząca do drugiej fontanny. 


Na niewielkiej polance znalazłam to oto cudo, zdobione gomółkami szklanymi, tym razem brązowymi. Nie wszędzie są to kawałki szkła rodem z huty, jak to było w przypadku poprzedniej fontanny. W widoczny sposób milicjanci sztukowali tu i ówdzie stłuczką z butelek, być może po oranżadzie. 

   Obok ex-fontanny ktoś trzyma... ule. Naprawdę, gdyby ktoś opowiadał mi o takim zestawieniu, uznałabym, że opisuje surrealistyczny obraz, albo sen po tak zwanych środkach. Jestem w stanie uwierzyć, że policjanci w przerwach na kawę wychodzą podebrać trochę świeżego miodu...



  Wodotrysk uległ działaniu czasu i rozpadł się, dzięki czemu widać, że kopułkę ochotnicy wymurowali na pniu ściętego drzewa, po którym została tylko obwódka z korą.



     W bezpośrednim sąsiedztwie fontanny stoi budynek bardzo podobny do kilku innych, rozsianych po całym terenie. Jestem słaba w zgadywaniu, co to mogło być, jest kilka wejść do niewielkich pomieszczeń. Łaźnia? Sprawdzić, czy nie zostało w środku jakichś charakterystycznych śladów nie mogę, bo gospodarze mają zwyczaj zatykać drzwi stertami chrustu. 

 


Identycznie zrobili w działobitni środkowej, do której i tak nikt nie wszedłby, bo jest ogrodzona ażurowym parkanem. Zakładam, że taka przeszkoda nie powstrzymałaby prawdziwych urbexiarzy, ale mnie tak. Wygląda to, niczym z horroru. 

   Co dalej? Zamierzam powoli, w swoim tempie, nie płosząc stróżów prawa nadmiernym pobudzeniem godnym szura, dążyć do działobitni północnej lub jej marnych resztek.

20 sie 2020

Piotr Dapkiewicz o Czesławie Miłoszu


Na 16. rocznicę śmierci Miłosza pod wpływem bodźca od znajomego ruszyłam sprawdzić, o czym pisałam wtedy. Otóż robiłam wywiad z Piotrem Dapkiewiczem, który teraz, od pięciu już lat z Miłoszem może w karty sobie gra. 

Ale jednocześnie w alternatywnym wymiarze, w sierpniu 2004 roku wspomina:
 
- Związek mojej rodziny z dworem brał się może stąd, że gospodarstwo Dapkiewiczów w Żegarach było przed wojną jednym z najlepszych, tym bardziej, ze dziadek był pszczelarzem, a Kunatowie, następnie Lipscy, mieli pasiekę, a nie było jej komu doglądać. Dziadek był tam wzywany, kiedy pszczoły się roiły, kiedy było miodobranie. Mam dwa jego zdjęcia zrobione z panią Lipską. 
 

   W międzyczasie przyjeżdżał tam jej kuzyn Miłosz, obecnie nieżyjący, i zdarzyło się, że odwiedził on nas. Poznał się z moim ojcem. Stało się to może nie tyle przez pszczoły, ale przez wodę. Krasnogruda nigdy nie miała wykopanej dobrej studni, zresztą do dziś tak jest. I oni tą wodę brali od nas, nie wiem nawet w jaki sposób ją dowozili. Od 1926 roku w naszym gospodarstwie istniała studnia o bardzo dobrej wodzie.

Zawsze sądziłem, że mój ojciec Kazimierz był jednoroczny z Czesławem, ale teraz okazuje się, że był trzy lata starszy. Ich przyjaźń tak przetrwała, że Miłosz nie zapomniał nawet w czasie okupacji, chociaż się nie widzieli. Moi zostali wysiedleni do Niemiec, on też wiele przeżyć miał.


  Pamiętam jako dziecko, że siostry Kunatówny (Gabriela, po mężu Lipska i Janina, prowadziły we dworze pensjonat, w którym bywał ich kuzyn Czesław – przyp. M.K.) właścicielki Krasnogrudy, to był 1946 rok, one zatrzymały się u nas. Skąd one wróciły? Chyba z Gdańska. Przyjechały do Krasnogrudy, ale wiadomo, że jak była polityka nienawiści do panów, to pracownicy bali się i nawet nie mieli warunków przetrzymać je. Więc przez dwa, trzy tygodnie te panie u nas mieszkały. Mama dała im pokoik i dwa łóżka.


  Wiele lat później Andrzej, on jest młodszy od Czesława, on przyjeżdżał, ale tylko incognito, jeszcze przed Czesławem. Oni jakby się obawiali, bo to było za Polski Ludowej. Wiedzieliśmy, że przyjeżdża zawsze po miód, jak lato przychodziło. Kupował u Wilkialisów w Dusznicy. Odwiedzał niektórych pracowników dworu Krasnogruda, Czeropskich zwłaszcza, bo to takie trzy rodziny były Czeropskich, synowie woźnicy, który powoził przed wojną. A przyjeżdżając Andrzej zamieszkiwał w Ogrodnikach.

My o tym wiedzieliśmy, i jak już ogłosili Czesława noblistą i wyszedł ten film “Dolina Issy”, ja może pierwszy z okolicy pojechałem do Suwałk obejrzeć go, wiedziałem, że jest dobrze pokazane, choć tej książki nie czytałem. Ciągle moja mama wspominała o tych Miłoszach.


  Kiedy Czesław po raz drugi był na Litwie, po tym, jak wręczali mu honorowe obywatelstwo Litwy, to był 1992 rok, słuchałem w radio o jego spotkaniu z pracownikami dworu w rejonie kiejdańskim, tego, w którym się urodził. Najdłużej trwała rozmowa Miłosza ze starą służącą, nie pamiętam jak się nazywała. Jej matka przekazała przed śmiercią - ja nie doczekam, bo takie okropne czasy, ale jak spotkasz kogoś z rodu Miłoszów – pamiętaj, wycałuj go. No i ta staruszka chwyciła tego Czesława i jego brata Andrzeja i serdecznie wycałowała.


   6 czerwca 1992 roku – mam wpisane w kronice rodzinnej, po południu przyjechał samochód z “Pogranicza” i wysiadł z niego noblista Czesław, którego znałem z telewizji i jego brat – Andrzej. Oni mnie pozdrowili po litewsku, ja do nich też po litewsku, a oni mówią – nie, my tylko tyle z dzieciństwa pamiętamy. Chcemy odwiedzić Kazimierza. Powiedziałem, że niestety, już nie żyje, zmarł w latach 50-tych. Przedstawiłem się jako pozostałość po Dapkiewiczach. 
 

   Był z nimi Czesława Miłosza syn, wyższy od ojca, on prosił: - opowiedz to, co pamiętasz. Prosił pokazać byłe własności majątku Krasnogruda. Ja ich zaprowadziłem na najwyższą górę w kolonii. Za jeziorem Gaładuś rozciągają się takie lasy, teraz nazywają się żegarskie, ale mój dziadek je nazywał i zachowało się w zapisach – krasnogrudzkie, bo to była ich własność.


Obaj bracia zachwycali się, a syn pyta: - czy tu można zrobić jakiś biznes? Pytam: - a o jakim pan myśli? On na to: - ja produkuję komputery. Porównałem wtedy dwa podejścia do wspomnień, ojca i syna. Akurat była pora obiadowa i żona na szybko przygotowała wiejski obiad. Pamiętam, że były bliny litewskie na liściach kapuścianych. Nie wiem, czy przesadzali, czy naprawdę im smakowały, ale bardzo je chwalili.

Wciąż wracali do swoich wspomnień, do stryja, którego pochowali w Paryżu, Oskara Miłosza, znanego z historii Litwy, bo był pierwszym ministrem kultury odrodzonej Litwy, przed wojną. Andrzej rozpytywał brata, jak ten grób jest zachowany, czy łatwo go znaleźć. Mnie to bardzo interesowało. Oskar Miłosz był też pisarzem, został wyklęty z rodziny, bo pojął za żonę dziewczynę narodowości żydowskiej, wtedy były takie czasy.


   I takie to było nasze miłe spotkanie. Tego dnia na pewno nie pojechali oglądać dworu, bo brat mówił, że tam wszystko jest zniszczone, lepiej zapamiętać to, co było kiedyś.

Takie mam związane z Miłoszem wspomnienia. Smutne, ale z tym piękne, że taką osobę poznałem. Czy Miłosz był Polakiem, czy Litwinem? Giedrojć kiedyś powiedział, że jest ostatnim obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego. Miłosz to samo. 

Wywiad z Piotrem Dapkiewiczem ukazał się w 18 nr "Przeglądu Sejneńskiego" z 2004 roku. 

2 sie 2020

Praga cz. I Golędzinów


   Najciemniej pod latarnią - mówią, a najlepsze ma się pod nosem. Żyłam-byłam zwrócona twarzą w stronę placu Hallera, kierunek na Żerań mając za nieciekawy, bo teren magazynowo-przemysłowo-mieszkalny, z zasady swej ubogi w ciekawe obiekty. 

  Okazało się, że byłam w błędzie, co odnotowuję z przyjemnością. Po "mojej" stronie Mostu Gdańskiego znajduje się fort z czasów zaborów, będący obronnym przedmościem Cytadeli Warszawskiej, położonej po drugiej, żoliborskiej stronie Wisły. Fort powstając w latach 1835-1838 nadał kształt i sens powstającej wtedy również Nowej Pradze. Ze względu na niego przez długi czas nie wolno było tu budować domów innych niż drewniane i nie wyższych niż parterowe, aby nie mógł się w nich kryć nacierający wróg (ciekawe swoją drogą, jakiego to wroga ze wschodu spodziewało się Imperium Rosyjskie w Prywiślańskim Kraju). 

Prawdopodobnie działobitnia południowa (kaponiera)

  Fort nosił swego czasu imię porucznika Śliwickiego, poległego w Powstaniu Listopadowym i pochowanego w tym miejscu, potem - po odzyskaniu niepodległości - generała Jakuba Jasińskiego, poległego 2 km stąd podczas Obrony Pragi. Ale nie o nazwę dziś chodzi. W roku 1936 fort przejęła Policja Państwowa, umieszczając tam oddziały, zajmujące się rozpędzaniem zamieszek wzniecanych przez niezadowolonych z rządów. To jest już druga warstwa historyczna, która mogła się odcisnąć na tym terenie, ale którą najtrudniej mi rozpoznać, czy odszukać.

  Jest i trzecia warstwa, najbardziej widoczna. W czasach PRL w budynkach fortu stacjonował najpierw Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (znany jako pogromca żołnierzy wyklętych), a o wiele później - Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej. Pamiątkowa tablica zaświadcza, że w latach 1976-77 w czynie społecznym funkcjonariusze ZOMO odnowili budynek fortowy, zaprojektowany przez Jana Pawła Lelewela ok. 1835 roku. Imponujący gmach o dwóch skrzydłach (na fot. lotniczych przypomina otwarty scyzoryk) i grubych ścianach stoi dziś zamknięty na cztery spusty. 

Otoczenie budynku robi za parking i miejsce spacerów.


Główne wejście


Tablica pamiątkowa czynu społecznego ZOMO

Szczyt budynku, po prawej przez bramę widać zdziczałe tyły.
Większość drzwi przypomina te garażowe.


Zamurowane, pierwotnie pewnie służyły do ostrzeliwania się.


  Nie ma z kolei tablicy upamiętniającej, ale jej nie potrzeba - małą infrastrukturę koszar ZOMO. Fontanna, kwietniki, sadzawka itp. ewidentnie powstawały własnym sumptem funkcjonariuszy w latach 70-80. i pozostały niezmienione do dziś.


Rząd kwietników okala trójkątny skwer przy wjeździe na teren fortu.

Kolejny raz okazuje się, że najlepsze skanseny są nie na peryferiach kraju, ale w jego centrum (infrastruktura Borku w Sejnach nie istnieje, a jej rówieśnicy stołeczni trzymają się dzielnie i opierają się czasowi, a tzw. flanerzy, czyli miejscy włóczędzy, ciągną do nich jak muchy do miodu).


Brodzik/sadzawka/źródełko rekreacyjne

Pod warstwą zielonej farby widać płytki, znane z sejneńskiego Borku



Wspaniała fontanna na zarośniętym skwerze

Gomuły szklane ani chybi z huty szkła, niektóre mają wielkość pięści


 
  Glob w centrum chrupiącej suchym mchem misy fontanny to przemyślna konstrukcja z żelaznych obręczy, wypchanych gruzem i ułomkami eternitu, wymazanych cementem i inkrustowanych gomułami szklanymi wielkości moich dwu pięści. Czas odwrócił ten proces budowy milicyjnego dzieła i ujawnił szczegóły jego anatomii. 


Tu widać nawet kawałki dachówek eternitowych.
  Fontannie towarzyszyła wiata do celów uciesznych. Wygląda na niestarą, ale ostatnio z niej korzystający nie byli raczej ludźmi, co lubią sobie i rodzinom urządzać grilla. Połamane krzesła, butelki po najtańszych trunkach itp. litościwie przykrywa obalony daszek.

Dawno nie było tu imprezy

Snycerskie ślady na dachu wiaty


 Skwer z fontanną i perzem wysokości dorosłego człowieka sąsiaduje z romantycznym, ale obudowanym z każdej strony obiektem, przy którym rosną drzewa, jak nic pamiętające czasy, gdy nie było ani fortu, ani w ogóle Nowej Pragi. Really, really huge, jak emocjonują się nierdzenni Amerykanie. 

Niebezpiecznie, skoro się nie remontuje.

Wspaniały matuzalem.


Wole oczko


Rzut oka przez zamkniętą bramę


Chrust bezwstydnie korzysta z wejścia.

 Do całej tej carsko-milicyjno-policyjnej otoczki dochodzą kolejne szczegóły. Po 1989 roku, kiedy ZOMO przeszło do historii, teren ten należał do policyjnych oddziałów konnych. Kręcąc się tam nie znalazłam śladów, świadczących o istnieniu stajni. Jednakowoż obok, bliżej wiślanego brzegu działa stajnia prowadząca hipoterapię dla dzieci specjalnej troski. Pytanie, czy wcześniej ten teren nie był całością z fortem i czy stajnia nie przejęła obszaru, wcześniej zajmowanego przez konie na służbie?

  Tyle o koniach, a teraz o okolicy. Z jednej strony w zespół fortecznych budynków wjeżdża osiedle, zbudowane w 2001 roku w stosownym stylu, nazywanym dziś Polska 2000 (wszyscy wiemy, o co chodzi, sejnianie wyobrażają sobie aptekę "Malwa" lub blok naprzeciwko parkingu pod synagogą, na zakręcie Piłsudskiego w 1-Maja). Na osiedlu tym ni stąd ni zowąd pojawiają się pozostałości koszar.

Bramka donikąd, kiedyś z drutem kolczastym.


Płotek a la lata 70/80, pożerany żywcem.

  Co ciekawe, osiedle to, ganione przez szurniętych na punkcie zabytków za bezpardonowe wtargnięcie w zabytkowy teren, jest "policjantowem", czyli miejscem osiedlania się byłych i obecnych funkcjonariuszy. Żeby było jeszcze pieprzniej, to teren forteczny znajduje się na tyłach VI Komendy Rejonowej i sąsiaduje z jej budynkami. Tak więc chodząc tam łatwo napotkać odpoczywające w busach patrole, parkujących prywatne auta funkcjonariuszy itp. Z osiedla na spacery po tym zadrzewionym terenie przychodzą policyjne żony z dziećmi. Teraz nieco o wjeździe na ten teren.

  Do fortu można dostać się przez otwartą bramkę z osiedla policyjnego lub przez główną bramę, ciekawą, bo sugerującą, iż był to oficjalny wjazd z czasów PRL, a według mnie też wcześniejszy, bo leży przy "romantycznym" budynku ze starodrzewem. Dowodów jest zresztą więcej.

Strażnica-czatownia-punkt sprawdzania przepustek

Dowód koronny- dach czatowni to drewno najpóźniej z lat 20. XX wieku.

Szczyt czatowni
   Przez osiedlową, asfaltową uliczkę teren forteczny sąsiaduje z nowym osiedlem, na pierwszy rzut oka deweloperskim. Wiecie: brązowa cegła, osłony balkonowe z mlecznego szkła itp. Patrząc nieuważnie można się nabrać, że to jakiś Golędzinowski Raj, czy Zakątek nad Wisłą "ostatnie mieszkania w ofercie, nie zwlekaj, zadzwoń". Jednak jest to komunalne osiedle, które - jak wiele na to wskazuje - przejęło mieszkańców, wykwaterowanych z burzonych lub nienadających się do życia kamienic Starej Pragi. W efekcie rzut kłębkiem wełny od "policjantowa" mamy przejawy życia a la Szmulki, wrzaski, awantury, powyrzucane z okien przedmioty i inne atrakcje. Projekt całości osiedla zachwycił Filipa Springera, który poświęcił mu tekst w "Gazecie" i który przewidywał, że osiedle będzie budziło zazdrość i nienawiść wobec proletariatu, który dostał tam lokale.

Ten projekt zachwycił samego Springera


  Żeby nie kończyć smętnym akordem - wszystko to, co powyżej, znajduje się przy wjeździe na Most Gdański, u stóp wysokiego nasypu kolejowego i stacji Warszawa ZOO. Nad tym niesamowitym konglomeratem epok i stylów co jakieś 20 minut z ożywczym parsknięciem syreny przemykają SKM-ki i składy Kolei Mazowieckich. Podróżni, patrząc z okien, widzą zielony brzeg Wisły z czubkami wyższych bloków, a to co najlepsze, chowa się w zielonej toni i czeka na swoich Kolumbów z aparatami.

Tak, jak rok temu mój wehikuł czasu u basenów na Namysłowskiej z lat 1972-1976 sponsorowała #aktywnawarszawa i miły pan kierownik Ośrodka Namysłowska, tak w tym roku niespodziewaną podróż w czasie zafundowała mi #polskapolicja.

--------------
Korzystałam z fantastycznej strony forty.waw.pl, kompendium wiedzy o Twierdzy Warszawa i innych mazowieckich fortalicjach.