Aby dotrzeć do najważniejszego w tym poście Jenorajścia, mogłam jechać prosto z Sejn na Radziucie i następnie skręcić w odpowiednim miejscu w lewo. Zamiast tego jeszcze raz ponowiłam eskapadę z wpisu "Rowerem cz. IV", której bohaterem były Janiszki. I właśnie od nich wyprawiałam się dalej.
Rozjazd w Janiszkach (wg. map Google-Wesołówka) Na lewo - do trasy Sejny-Krasnowo, na prawo - do tej samej trasy, ale do centrum Bubel. |
Przejażdżka żwirówką nie jest zła, atakujących psów nie było. Po dotarciu do asfaltowej trasy na Krasnowo przecięłam ją i pojechałam dalej przed się. Tu pewnym problemem jest położone po prawej stronie żwirówki, nieco oddalone od traktu rozpadające się, ale zamieszkane gospodarstwo-widmo, z którego wyskakuje chmara agresywnych kundli. Przyznaję, że dopiero za drugim podejściem pokonałam tą trasę, właśnie ze względu na nie. Mea culpa, bo niepotrzebnie zatrzymałam się na kilka minut dla pogrzebania w internecie i psy mnie zwietrzyły. Za drugim razem mknęłam jak wiatr i jakoś poszło.
Trasa sama prowadzi wśród gospodarstw w kierunku dawnego PGR-u Jenorajście. Najpierw jest góra, potem wzdłuż zjazdu fantastyczne zabudowania: po lewej mieszkalne budynki pracowników, po prawej stodoła. Niestety zdjęć brak, to rzecz, którą nadrobię w przyszłym roku. W końcu po lewej stronie pokazuje się wśród licznych rabat, ogródków i fragmentu sadku - dawny dwór Jenorajście.
Zdjęcia robiłam z kolejnej góry, kiedy już go minęłam |
Miałam kiedyś okazję zwiedzić go - dom jest większy, niż można wnioskować, patrząc z zewnątrz |
Otoczenie bardzo nietypowe, ani śladu podjazdu, okrągłego klombu, czasy pegeerowskie mocno na to wpłynęły. |
Tak się składa, że jeśli chodzi o Jenorajście, miałam okazję zgłębić temat stokroć lepiej, niż innych dworów. A jak to było, opowiem. W sejneńskim klasztorze 20 lipca 2012 roku odbyła się uroczystość poświęcenia nowego witraża, który przedstawia Matkę Boską według obrazu Bartolomea Murillo, oraz świętych młodzianków: Alojzego Gonzagę i Stanisława Kostkę, adorujących jej postać. Autorem witraża jest Paweł Przyrowski, artysta związany rodzinnie z Sejnami, wnuk Salomei Przyrowskiej, legendarnej nauczycielki języka rosyjskiego i rysunku.
Nowy witraż zastąpił wcześniejszy, zaginiony w tajemniczych okolicznościach po wojnie i znany (chyba) tylko z jednej pocztówki. Oryginalny witraż prawdopodobnie został umieszczony w oknie klasztoru w XIX wieku, kiedy gmach przechodził gruntowny remont. Witraż zdobił wejście do budynku od strony klasztornego ogrodu. Następnie w latach powojennych za sprawą ludowej władzy zdemontowano go i złożono w podziemiach klasztoru, gdzie w nieznanych okolicznościach został zniszczony.
Krążąca po sieci pocztówka z Wyższego Biskupiego Gimnazjum św. Kazimierza, mieszczącego się od 1923 r. w klasztorze. |
A oto i replika, która, jak łatwo zauważyć, przewyższa oryginał, nie tylko liczbą detali.
Całość |
Św. Alojzy Gonzaga |
Św. Stanisław Kostka |
Poświęcenie witraża, lipiec 2012. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele szlacheckich rodów Sejneńszczyzny |
Co symboliczny powrót witraża do klasztornego okna ma wspólnego z dworem Jenorajście? Otóż ma. Fundatorką dzieła była pani Irena Kasperowicz-Ruka, córka przedwojennego właściciela dworu. O tym wszystkim miałam z nią możliwość porozmawiać (wywiad ukazał się w Przeglądzie Sejneńskim nr 15/2012).
"I. K.-R.: - Kasperowiczów w Polsce jest kilka
gałęzi, ale jest to dosyć rzadkie nazwisko. My byliśmy
Kasperowiczami z Jenorajścia. Tam mieszkali moi rodzice i
dziadkowie. Tak się stało, że przed wojną tata podzielił to
Jenorajście i miał po wojnie dokument, że na skutek podziału
między rodzeństwem majątek nie podlega parcelacji, czy ustawom
Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Kiedy właściciele ziemscy
zostali pozbawieni swojej własności, na dodatek nie mogli osiedlać
w pobliżu. Był taki zakaz osiedlania się – określano to w
kilometrach – ile kilometrów dalej musiano zamieszkać. Stąd oni
z przymusu rozpierzchli się po Polsce. Myśmy zostali ostatni z tym
papierkiem, ale to się w tamtym czasie nie podobało, że wszyscy
wyjechali, a my tu siedzimy. Pomimo podziału było wspólne
gospodarowanie, no bo przecież nie było w stanie podzielić ziemi
na cząstki i wybudować domów. To były przecież kwestie
posiadania odpowiednich funduszy, żeby to zrobić, a to były
straszne czasy powojenne, które ludzie z trudem przetrwali. W pewnym
momencie przyszło trzech smutnych panów i poprosiło nas o
opuszczenie domu, natychmiast. Nie zakazali osiedlania się w
pobliżu. Mój ojciec zapakował wielopokoleniową rodzinę na
furmankę, razem z podstawowymi sprzętami domowymi. Stanął pod
świętą Agatą w Sejnach i zaczął się rozglądać, co tu robić?
To było 30 marca, wczesna wiosna roku 1951. Ksiądz Antoni Wężyk i
ksiądz Majewski zauważyli to, porozmawiali z ojcem i dali nam
mieszkanie na plebanii, wiedząc, że faktycznie jesteśmy bezdomni.
M.K.: - Jak długo pani rodzina mieszkała
w Sejnach?
I. K. -R.: - Mieszkaliśmy tam do do 1990 roku,
czyli 39 lat. Chcieliśmy się wyprowadzić, nie dało się mieszkać
na plebanii tak długo. Ojciec nie mógł dostać pracy. Muszę to
powiedzieć, że nie mogąc dostać pracy, kupił konia i woził
węgiel i piasek. Tutaj są starsze osoby, które to pamiętają.
Moja mama miała wyższe wykształcenie. Skończyła wydział
historii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie i pracowała w
gimnazjum, kiedy byliśmy jeszcze w Jenorajściu – tuż przed wojną
i po wojnie. Kiedy znaleźliśmy się w Sejnach, nadal pracowała
przez jakiś czas. W 1952 roku została usunięta w gimnazjum. Była
rok bez pracy, po roku dostała posadę telefonistki w Urzędzie
Miejskim, a po kolejnym roku otrzymała propozycję pracy w szkole
podstawowej w Poćkunach, która to jest odległa o cztery i pół
kilometra od Sejn. Pracowała tam też moja ciocia, która nie miała
wyższego wykształcenia. Wówczas nie było autobusów, obie szły
codziennie rano, a potem wracały na piechotę z Poćkun. Na palcach
jednej ręki można było wówczas policzyć nauczycieli z wyższym
wykształceniem, dla mojej mamy była to więc pewna degradacja. To
był cios, bo najpierw zostaliśmy pozbawieni własności, środków
do życia, potem mama została pozbawiona pracy. To były niełatwe
czasy, ale panowała pogoda ducha, wszyscy robili co można było.
Hodowali świnie, robili plisowane spódniczki, nawet sękacze
piekli. Ludzie tutaj pamiętają, że plisowane spódniczki i sękacze
robiono na plebanii. Rodzina robiła co mogła, szukała źródeł
utrzymania i starała się utrzymać pogodę ducha, bez narzekania na
los i utyskiwania. Taki hart ducha mieli.
M.K.: - W tych czasach zaginął witraż
zdobiący sejneński klasztor.
I. K.-R.: - W czasie najgorszych restrykcji witraż
klasztorny został usunięty. Trudno dociec, kiedy. Wizerunek ten nie
był zgodny z ówczesnymi potrzebami. Losy nasze w ten sposób
zostały połączone. Warto nadmienić jeszcze, że na plebanii
mieszkało więcej osób. Ksiądz ludziom w potrzebie udostępnił
lewe skrzydło. W sumie mieszkały tam cztery rodziny. Każda z nich
próbowała jakoś zły los inaczej pokierować, wiedząc, że na
plebanii nie wypada mieszkać bez końca. Ojciec też kupił działkę
od sióstr tutejszych, na górze w pobliżu szpitala. Wiele osób te
działki kupiło. To były czasy, kiedy to się nie podobało władzom
miejskim. Po kupnie działek wszyscy mieli plany budowy, chcieli
stawiać domy. Wtedy przyszedł zakaz budowy przez dwadzieścia lat.
Nie można było tam nic budować, bo były inne plany przestrzennego
zagospodarowania. Tata dał za wygraną, zaczął budować dom w
Legionowie, gdzie mieszkała przed wojną moja rodzina i gdzie dostał
kawałek ziemi za darmo. Moja rodzina przeniosła się do Legionowa i
tam wszyscy umarli, ale są pochowani na cmentarzu sejneńskim.
Ważne jest to, że mieszkaliśmy na
plebanii tak długo, w dramatycznych okolicznościach i pomimo chęci
nie mogliśmy się wyprowadzić, bo kiedy ojciec kupił tą działkę,
pieniądze zostały zamrożone i nie można było kupić ziemi gdzie
indziej. W związku z tym jaka była cierpliwość księży, że
myśmy na tej plebanii mieszkali tak długo, którzy rozumieli to, że
nie można inaczej. Ksiądz Wężyk, ksiądz Majewski, później
ksiądz Rogowski podchodził do tego równie wyrozumiale. Z wielkim
uznaniem tak samo o nim wspominam, bo ks. Rogowski to był wielki
gospodarz. Zakładał wodę na plebanii, do której dostępu
wcześniej nie było. I nam założył wodociąg. Proszę sobie
wyobrazić czasy, że lokatorom, którzy siedzą komuś na głowie,
zakłada się wodę. Na ogół się tą wodę odcina, żeby się
wynieśli! A nam ksiądz założył, bo widział, jak ciężko nosić
wodę na piętro. My opuściliśmy plebanię ostatni. Ja mając już
czwórkę dzieci, mnóstwo obowiązków i pracy nie byłam w stanie
wcześniej, ani finansowo, ani organizacyjnie o tym pomyśleć, ale
zawsze o tym myślałam, żeby podziękować.
M.K.: - Jak powstał pomysł, aby w
podzięce zrekonstruować witraż?
I. K.-R.: - Było dużo koncepcji, jedną z nich
był remont szyb w kaplicy Matki Bożej. Modląc się widziałam, że
są tam dziury i przez lata nie było finansowych możliwości, aby
je zreperować. Myślałam, że może tam powinno się zrobić
witraże? Może z postacią Jana Pawła II, zaczynał się wtedy
proces beatyfikacyjny. Wiadomo też, że prymas Wyszyński również
będzie objęty procesem beatyfikacji. Ale to jest kościół
barokowy, a więc taki, w którym nie było tradycji witraży. A ja
się nie znałam na witrażach i przystępując do tego dzieła nie
miałam wielkiej wiedzy. Wrzuciłam w internetową wyszukiwarkę
słowo „witraże” i pierwsze, co się ukazało, to była
pracownia pana Przyrowskiego. Znane było mi to nazwisko, wiedziałam,
że państwo Przyrowscy mieszkali w Sejnach, nasze rodziny były
zaprzyjaźnione. Wiedziałam, że mieli wnuki: Anię i Pawełka.
Zaczęłam porównywać daty i było coraz bardziej prawdopodobne, że
jest to wnuk pani Salomei Przyrowskiej, ale doszłam do tego drogą
dociekań. Przygotowana, zadzwoniłam i okazało się, że to się
zgadza.
M.K.: - Czy bywała pani w Jenorajściu?
I. K.-R.: - Mój ojciec nigdy. Myśmy odzyskali
niedawno to Jenorajście. Ja w tajemnicy przed tatą pojechałam z
młodzieżą rowerem w latach sześćdziesiątych i tam był PGR.
Pamiętam, że w naszym domu mieszkało pięć rodzin, że
gospodarstwo działało, były traktory, budynki ojca, obory, stajnie
i tak dalej. Kwitło życie. W momencie, kiedyśmy odzyskali to w
2006 roku i tam pojechałam, była martwa pustynia. Dom był
sprzedany, ani jednego budynku mojego ojca. Dom był bardzo
zniszczony i sprzedano go pracownikom PGR, którzy w sumie uratowali
go od dalszego zniszczenia, bo najprawdopodobniej bez ich troski
rozpadłby się. Trzeba powiedzieć, że dotrwał do naszych czasów,
bo ktoś go wyremontował i do tej pory tam mieszka. Ja w tym domu
się urodziłam, ten dom zbudował mój tata. On go więcej już nie
zobaczył."
Witraż od zewnątrz |
Widziany nocą |