Vandžiogala (Wędziagoła) to miasteczko bliźniacze Berżnik, Kapciamiestis, Narwi i innych takich miejsc z drewnianymi kościołami, dwoma sklepami na krzyż i kotami wygrzewającymi się na środku rzadko uczęszczanej ulicy. Gdy tylko wjeżdżamy na przykościelny plac, widzę, że czeka mnie prawdziwa uczta. Prawie vis a vis kościoła stoi taki oto dom.
Miód...
Drzwi zamiast okna |
I znowu: drzwi zamiast okna |
I inne cudowności:
Młyn? |
Okna na wysokości kolan |
Strumień Urka |
Nad Urką Jan Nepomucen |
Wędziagolska drużyna strażacka |
W wędziagolskim kościele plebanuje ksiądz Polak Ryszard Wolski, są codzienne msze litewskie i polskie. Starożytnym obyczajem świątynię okala cmentarz.
Au, Jezau! |
Prawieczny zakurzony parasol do osłony Ciała |
Cmentarz w Wędziagole jest niewielki, nie ma tam ani jednego nieciekawego nagrobka. Same cymesy, laudańska zaściankowa szlachta.
Piękny medalion malowany na porcelanie |
Drewniany nagrobek |
1899 |
1944 |
Przód |
Tył |
Szlachta herbowa |
Kulwieć herbu Łabędź |
Renowacja |
Na cmentarzu mówiono, że Dombrowscy repatriowali się niedawno do Polski |
Siostry Wilkiewiczanki, jak pisał sekretarz ambasady RP w Wilnie, P. Wdowiak, w 1938 roku zostawiły w kościele wotum ze znamiennym napisem: "Dzięki Ci, Jezu, za odzyskanie zgody Litwy z Polską."
Ciekawostka na schodach kościoła |
Tajemniczy dramat: "złośliwość ludzka zpowodowała wyrok śmierci dla jego" |
Brama cmentarna |
I niespodzianka w cieniu drzewa |
Spi kuzynak w cjemnym grobie, niech sja Polska przysni tuobie... |
Groby miłoszowych przodków: pradziada Eugeniusza Edwarda Artura Miłosza 1836-1895 |
- Przyszła pani szpiegować, co ja mówia?
- Nie przyszłam szpiegować, tylko usiąść, na placu nie ma ani jednej ławki, nie mam już siły chodzić.
- Obsadke trzyma, pewnie słuchać bedzie i pisac co ja mowie.
- Litości, to ja lepiej po prostu stąd pójdę.
- Nie, to ja pójde, pani siedzi.
Ale nie idzie, tylko pyta:
- Kto pani jesteś?
Mówię, że gość z Polski, jestem z Sejn.
- Z Sejn to Litwinka!
- Nie, nie Litwinka, nie trafił pan.
Śpiewacy z zespołu chyba wietrzą jakąś drakę bo odchodzą szybkim krokiem. Zostajemy we trójkę. Dziadek nadal nieufny, ale zaczyna coś opowiadać, że jest miejscowy, tylko na wojnę popędzili do Polski wojować, był w Jarosławiu, a w 1949 wypuścili. Rozgaduje się i nie widzi, że na moich kolanach spod torby wyjeżdża końcówka dyktafonu. Nie planowałam tego, nie mam takiego zwyczaju. Tak, okradam go z czegoś, ale poproszony, nie dałby mi tego sam. Nie chcę jego złotych zębów, ani encyklopedii, którą chwali się, że ma w domu, chcę tylko tej rozmowy.
- To pan najcięższe czasy pamięta,
stalinowskie?
- No... Fakt, że ciężko było.
- Wywozili?
- Oj, to wywożenia jeszcze było. Tak
to chcieli wyniszczyć, żeby nie było bogatych ludzi. I który -
jeśli tam było gdzie, że bogaty, to potem chcieli jego wywieźć,
rozebrać, żeby nie było. Żeby nie przypomnieć, wszystko
zniszczyć żeby było. Wiele tutaj było naokoło dworów, wszystkie
byli piękne dwory i bogate. I wszystkie rozebrali, spalili tam ich,
żeby nie zostało.
- To tych pradziadków Miłosza dworu
też nie ma?
- Nie ma nic. Nie ma nic.
- Ale chociaż jakieś fundamenty
zostały?
- To na pewno, że jest. Ja nawet nie
wiem, tam nawet i nie byłem
- Czy to daleko, w obrębie Wędziagoły,
czy dalej?
- Tych pradziadków to trzy kilometry
jest, czy jakie cztery. To jeszcze jest siedziba tam co była, ale
ona tak szedła przez ręce, przez ręce i tak... Ale jeszcze ten dom
został. Bo był duży dom i w tym domie zrobili szkoła. To on i
pozostał.
- U nas też tak, jak gdzieś zrobili
szkołę, to dwór ocalał.
- To ja w Poznaniu byłem. Gdzie był
dyrektor rozumny taki nawet człowiek, to dajmy na to, gdzie
niemieckie tam mieli, rozwalić, żeby nie zostało po nich. To
dyrektor – piękna siedziba, tam zrobimy szkoła, aj, i drugi piękny
dom, to mówili, żeby zniszczyć. A dyrektor mówi: nie, mówi: tu
niechaj będą nauczyciele żyć, a żeby tutaj nie zrównować, to
mówi: zrobim działkę dla uczniów, żeby sadzili tam co. I takim
sposobem i on sam korzyść miał, bo dzieci tam wyrabiali, i
pozostałość taka.
- Tam za kościołem jest grób
Wincentego Karpowicza. Wie pan może, kim on był?
- No tego prawdziwie nie powiem, tylko
o tutaj jest grób, to jest Chmieleckiego. On w 1863 roku powstaniec.
Grób Chmieleckiego |
- Ten biały grób?
- Tak. On był sądzony na śmierć,
ale jakoś to było, że on przeżył to wszystko, no, Chmielecki.
Słuchaj pani, tak Polska i Litwa, mało lat, jak Litwa niepodległa. To była pod zaborem
ruskim, to niemieckim, to sowieckim.
- Niektórzy mówią, że i pod
polskim.
- Nieee. Prawdziwie nie pod polskim, we wspólnocie polskiej bo Jagieło... Każdy inaczej czyta. Można przeczytać i inne zdanie mieć. Ja szary człowieczek taki...
- No, nie szary. Pięknie pan opowiada.
- No... Ja wiem... Rzeźbię trochę.
- Rzeźbi pan! A dziś pan przyszedł na mszę tylko, czy zobaczyć koncert?
- My tu czekaliśmy, jak święta jakiegoś, defilada będzie, co rok to dla nas uroczystość.
- Ciekawe, czemu to są obchody 200-lecia Kraszewskiego. On stąd pochodził?
- Prawdziwie to ja nie powiem. Miłosza to obchodzimy co roku. Jeszcze jedna rzecz powiem, że - jeżeli po prawdzie - że wybitnych ludzi każden kraj chce przyswoić do swego.
- Tak jest.
- Tak jest, pani. Nawet troszkę o tym... Nie mogę powiedzieć, bo pamięć trochę... Nawet, że Kołumb był, to był Polakiem. I u jego w rodzinie, nawet zdjęcia mam, jest eksponat. Okręcik taki jeden do jednego, tak jak był, o! I jest postawiony. Autor tego wszystkiego jest ojcem Polaka, który w trzydziestym dziewiątym roku był lotnikiem. I on przez wojna przedostał się do Anglii i on tam wojował. I on potem napisał książkę o tym wszystkim i on w domie swoim, swojej zagrodzie zrobił muzeum. I teraz napisali że taki list do jego syna, że on był tam lotnikiem, że Anglia dała myśliwiec samolot i on przywiózł jeszcze w swojej zagrodzie postawił.
- Prawdziwy? cały?
- No. Jak powiedzieć, o Polsce powiem, dla mnie to bardzo dziwne było, ja po wojnie za 65 lat drugi raz do Polski przyjechałem. W 49 roku mnie oswobodzili z wojska, a teraz w przeszłym roku dopiero do Polski pojechałem! To oni mnie tam, jak legenda, pytają się, o Jezus! I korespondenci mówią: opowiedz, jak tam było, opiszym. Bardzo insteresnie. Oni mówią, tam co napisane, to pół prawdy jest. Raz wydali książka o II Armii Wojska Polskiego, to ja mówia, tam pół prawdy jest. Bo ona była - pierwsza rzecz - w sześćdziesiątym roku wypuszczona ta książka i ona była cenzurowana. Oni nie mogli prawdy napisać. Tak. Jeśli oni prawdę napiszą, ich nie przepuszczą. To oni pisali, jak oni tam. Ja mówię, czytałem, bardzo instresnie, ale mówię, że tam połowa prawdy tylko jest. Nikt tam nie podniesie swego kraju, ani swojej pracy, każda, mówię, historia, pisana w białych rękawiczkach.
Rozmowa nagle zjeżdża na rozważania, kto cham, a kto pan. Kiedy próbuję powiedzieć coś o Litwinach w Polsce, pan oświadcza: "chwilka posłuchamy", bo akurat z kościelnych drzwi bucha "Boże, coś Polskę". Wobec tego zamykam się, a po pieśni dziękuję za rozmowę. Pan łapie mnie za łokieć i mówi, że by mnie do domu swego zaprosił, ale wymawiam się, bo muszę robić zdjęcia defiladzie. W czasie defilady stoi na zakręcie i rękami dyryguje przechodzącym orkiestrom. Na koncert do wędziagolskiego Centrum Kultury nie przychodzi.
W trakcie defilady ulicami Wędziagoły po raz pierwszy chyba widzę autentyczne andrusy. Łobuziaki, uliczniki, utrapieńcy - przed wojną biegli ulicami miast za defilującym z orkiestrą wojskiem i naśladowaniem, albo jedzeniem cytryny próbowali wytrącić z równowagi maszerujących i grających. Tutaj rolę andrusek pełnią małe dziewczynki, które małpują ruchy mażoretek i grę orkiestrantów na trąbkach i klarnecie. Pokażcie mi u nas dzieci, dla których naśladowanie orkiestry nie byłoby "obciachem".
Na deser, na skraju parku wędziagolskiego znajduję przychodnię zdrowia. Mogłyby w niej mieszkać ze cztery rodziny, jeśli nie więcej. Zamiast tego przez dziury w firankach widać jakieś kartony po darach, stary sprzęt medyczny, połamane meble.
- No, nie szary. Pięknie pan opowiada.
- No... Ja wiem... Rzeźbię trochę.
- Rzeźbi pan! A dziś pan przyszedł na mszę tylko, czy zobaczyć koncert?
- My tu czekaliśmy, jak święta jakiegoś, defilada będzie, co rok to dla nas uroczystość.
- Ciekawe, czemu to są obchody 200-lecia Kraszewskiego. On stąd pochodził?
- Prawdziwie to ja nie powiem. Miłosza to obchodzimy co roku. Jeszcze jedna rzecz powiem, że - jeżeli po prawdzie - że wybitnych ludzi każden kraj chce przyswoić do swego.
- Tak jest.
- Tak jest, pani. Nawet troszkę o tym... Nie mogę powiedzieć, bo pamięć trochę... Nawet, że Kołumb był, to był Polakiem. I u jego w rodzinie, nawet zdjęcia mam, jest eksponat. Okręcik taki jeden do jednego, tak jak był, o! I jest postawiony. Autor tego wszystkiego jest ojcem Polaka, który w trzydziestym dziewiątym roku był lotnikiem. I on przez wojna przedostał się do Anglii i on tam wojował. I on potem napisał książkę o tym wszystkim i on w domie swoim, swojej zagrodzie zrobił muzeum. I teraz napisali że taki list do jego syna, że on był tam lotnikiem, że Anglia dała myśliwiec samolot i on przywiózł jeszcze w swojej zagrodzie postawił.
- Prawdziwy? cały?
- No. Jak powiedzieć, o Polsce powiem, dla mnie to bardzo dziwne było, ja po wojnie za 65 lat drugi raz do Polski przyjechałem. W 49 roku mnie oswobodzili z wojska, a teraz w przeszłym roku dopiero do Polski pojechałem! To oni mnie tam, jak legenda, pytają się, o Jezus! I korespondenci mówią: opowiedz, jak tam było, opiszym. Bardzo insteresnie. Oni mówią, tam co napisane, to pół prawdy jest. Raz wydali książka o II Armii Wojska Polskiego, to ja mówia, tam pół prawdy jest. Bo ona była - pierwsza rzecz - w sześćdziesiątym roku wypuszczona ta książka i ona była cenzurowana. Oni nie mogli prawdy napisać. Tak. Jeśli oni prawdę napiszą, ich nie przepuszczą. To oni pisali, jak oni tam. Ja mówię, czytałem, bardzo instresnie, ale mówię, że tam połowa prawdy tylko jest. Nikt tam nie podniesie swego kraju, ani swojej pracy, każda, mówię, historia, pisana w białych rękawiczkach.
Rozmowa nagle zjeżdża na rozważania, kto cham, a kto pan. Kiedy próbuję powiedzieć coś o Litwinach w Polsce, pan oświadcza: "chwilka posłuchamy", bo akurat z kościelnych drzwi bucha "Boże, coś Polskę". Wobec tego zamykam się, a po pieśni dziękuję za rozmowę. Pan łapie mnie za łokieć i mówi, że by mnie do domu swego zaprosił, ale wymawiam się, bo muszę robić zdjęcia defiladzie. W czasie defilady stoi na zakręcie i rękami dyryguje przechodzącym orkiestrom. Na koncert do wędziagolskiego Centrum Kultury nie przychodzi.
W środku pan W., żołnierz II Armii Wojska Polskiego |
Andruski w akcji, wszystkie "grają" na wyimaginowanych trąbkach |