Robert
Bly, amerykański poeta i gawędziarz pisał w swoim sztandarowym
(przynajmniej dla oświeconych mężczyzn z Zachodu) dziele „Żelazny
Jan” o skutkach rewolucji przemysłowej XIX wieku, zrujnowanym etosie
męskości, o oderwaniu mężczyzn od korzeni, rzuceniu ich do
pozbawionej sensu i nastawionej na zysk pracy, której ich przodkowie
nie zrozumieliby, ani nie chcieli wykonywać. A co, jeśli mężczyzna
para się tym samym zajęciem, co jego przodkowie od pięciu tysięcy lat? Brzmi niewiarygodnie? Nie, kiedy na scenę
wkracza James Rebanks, grubo ciosany, w trzeszczącej w szwach
marynarce i z pasterskim kijem, zakończonym baranim rogiem, w ręce.
Autor
wychował się i żyje w obrębie Lake District w północnej-zachodniej
Anglii, znanej z literatury dziecięcej Beatrix Potter, kultowej pisarki i ilustratorki. To tam żyły wyimaginowane przez nią gęsi w czepkach i króliki w kubrakach. J. Rebanks pędzi tam życie na hodowli owiec, wypasając je u styku tej krainy
jezior z górami. W młodości postudiował w Oxfordzie, żeby pokazać sobie i
ziomkom, że może to zrobić. Jednak ostatecznie wrócił do krainy
przodków i tam para się ich odwiecznym fachem, kontynuując tradycję. Jest też kimś w rodzaju eksperta od zrównoważonej turystyki i światowego dziedzictwa w UNESCO.
„Życie
pasterza” to
jest ten rodzaj prozy, za którą po latach wielkiej popularności w
Polsce później był odsądzany od czci i wiary Wiliam Wharton.
Teoretycznie mało kto chce czytać o codziennych zajęciach,
zapodanych narracją w czasie teraźniejszym, w bardzo luźnym
przeplocie ze wspomnieniami z dzieciństwa, impresjami z wyjątkowych
zdarzeń przerywających rutynę codzienności (porody owiec, targi
hodowców, załamania pogody, epidemie), czy opisami pór roku.
Wyobrażam
sobie jednak, że dla człowieka udręczonego sztuczną i pozbawioną
tlenu atmosferą korporacji czytanie o szukaniu osłabionych owiec w zadymce śnieżnej, wycinaniu zaschniętego kału
z ich ogonów, albo przystrzyganiu tychże przed dopuszczeniem do
barana (bo wełniane majtki nie ułatwiają nikomu „tych” spraw)
może być jak łyk krystalicznej wody z górskiego potoku. Taka jest
opowieść Rebanksa. Czasem rubaszna, ale głównie prosta, oszczędna
i dopuszczająca widza do tajników ciężkiej pracy bez maskowania
czegokolwiek grubymi reformami. Jeśli chce się dać głos
człowiekowi, który zna się na tym co robi i umie o tym
niespiesznie opowiadać, to może właśnie Rebanks jest właściwym
wyborem. Jak inna jest jego opowieść od monologów mówców
motywacyjnych, tej współczesnej plagi! To wie tylko ten, co
przeczytał.
Mnie dodatkowo skusiła soczyście zielona okładka i czas premiery tej książki
przypadający na przedwiośnie. Czytaniem umilałam sobie oczekiwanie
na tę chwilę, kiedy i ja będę mogła położyć się na
trawiastym wzgórzu i podglądać życie stada. W przypadku naszego
powiatu – raczej stada krów, ale jest też u nas kilka miejsc,
gdzie można przypatrywać się życiu owiec. Widząc je tego lata
będę miała angielskiego pasterza i jego owce rasy herdwick w miłej
pamięci.
Monika Karpowicz
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz