Wiem, że wśród tych dat były Dnie Dziecka, ale tych zupełnie nie zarejestrowałam w pamięci. Być może zbyt wiele energii zabierało mi kombinowanie, jak wykręcić się od obowiązkowych biegów, skakania w workach i innych cielesnych tortur, bo przecież Dzień Dziecka i przyjemności to jedno, a realizowanie programu nauczania WF przy okazji pobytu w lesie to drugie. Przy tym próżniactwo nawet w taki dzień w tamtych czasach było czymś nieobyczajnym. Należało zdrowo rywalizować o nagrody i trudzić się na rzecz Ojczyzny. Ale dla dziecka, którym wtedy byłam, Ojczyzna była czymś w tle (w swoich rozważaniach o niej poprzestałam na takiej oto wyliczance: mną rządzi tata, tatą rządzi Jaruzelski, Jaruzelskim rządzi Bóg).
We mnie pozostały inne daty i inne okazje do zagłębiania się w podmiejski las. Święto 1 Maja i 22 Lipca, oba narodowe, oba na czerwono zaznaczone w kalendarzu. Strona propagandowa była mi obca, strona interesująca zaczynała się około południa i budziła euforię. Trzeba sobie uświadomić, że kraj dbał o to, żeby mieszkańcy mieli się z czego cieszyć. W tzw. "sportowym" sklepie GS "SCh", który mieścił się w zrujnowanej dziś kamienicy "Kodzia" przy ul. Piłsudskiego (wtedy Armii Czerwonej) w normalnym toku handlu trudno było wystać jakiekolwiek zeszyty, czy podręczniki. Zabawki były "rzucane", rzadkie i trudne do zdobycia.
Jakim więc świętem była rocznica podpisania manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, jeśli do centrum Borku przyjeżdżał "żuk" GS i z paki z odsłoniętą plandeką następowała sprzedaż rzeczy na co dzień niedostępnych: baloników, skórzanych piłek do nogi, rakietek do badmintona.
Pamiętam też rozkosze podniebienia, jakieś Bambino w dwóch wafelkach. W tak niezwykłym dniu, w tak wielkie święto ze stoiska mleczarskiego spłynął na mnie nowy, nieznany mi smak w szklanej butelce ze srebrzystym kapslem, takiej, jakie w powiększonej wersji codziennie widywało się napełnione mlekiem (nie tylko widywało, ale rywalizowało z siostrą o to, która będzie miała prawo usunąć kapsel wciśnięciem kciuka i łyżeczką zebrać gromadzącą się w szyjce śmietankę). To był kefir. Nie smakował mi, ale był wystarczająco egzotyczny bo niecodzienny.
Wyjątkowy smak miały całe imprezy w Borku. Kiedy nie było całej masy rozpraszaczy, a społeczności wirtualne istniały może, ale w powieściach S-F, był czas żeby potańczyć, pośpiewać, popatrzeć, jak to robią inni. Pójście na festyn do lasu było atrakcją, z którą nie konkurowały żadne telewizyjne tańce z gwiazdami. Wtedy tańczyło się pod, a nie z nimi.
Na scenie "Sejneńszczyzna" prowadzona przez Zygmunta Mildnera w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury. Chyba przełom lat 70. i 80. Fot. MaK |
Około południa na scenie w muszli zaczynały się koncerty i teraz wydaje mi się niewiarygodne, że przez bite kilka godzin rzesza dorosłych ludzi, pracujących i posiadających rodziny tańczyła i śpiewała w zespołach ludowych, rockowych, chórach i innych. Ci, którzy nie umieli, patrzyli i bili brawo z widowni. Dzisiaj tzw. kultura to domena dzieci i młodzieży, coś z czego się najprawdopodobniej wyrośnie. Dorośli zajmują się bytem, konsumpcją i zasłużoną dawką tv w ramach odpoczynku, nie będą z siebie przecież robili pajaców. Jakoś tak ubogo się zrobiło.
Tu była muszla koncertowa. W 2009 roku na żądanie nadleśnictwa miasto usunęło resztki infrastruktury, muszlę, ławki, murki, latarnie i wybetonowany placyk po lewej od sceny. |
Wracając do pana B. Tak się złożyło, że znałam tego jednego z niewielu w Sejnach przedstawiciela prywatnej inicjatywy. Pan B. był otyłym mężczyzną z zaskakującymi przy jego figurze ozdobnikami: loczkami i długimi, zakręconymi rzęsami. Mieszkał z żoną i dziećmi u swojej sejneńskiej teściowej, po sąsiedzku z moim domem rodzinnym. Ja i siostra trochę się z dziećmi pana B. bawiłyśmy, jednak szału nie było, bo różnica wieku między nami była dość znaczna. Pan B. na początku lat 80. wyrastał już ponad schemat, chciał i mógł inwestować i namawiał mojego ojca na spółkę świńską, tj. hodowlę tuczników na przemysłową skalę. Z tej spółki nic nie wyszło, ale pan B. nie czekał, działał. Około roku 2000 był najbogatszym człowiekiem w Suwałkach (bo tam z rodziną zamieszkał) i dalszej okolicy. Decydował o być albo nie być tamtejszych polityków i pełniących rozmaite funkcje. Dwa lata później był już w areszcie, a tygodnik "Polityka" pisał o nim "Król Tadeusz Szalony". Pociągnął za sobą wiceprezydenta Suwałk i jeszcze kilku tamtejszych VIP-ów. Sznur figur z hukiem posypał się ze stołków.
W latach 80. w Borku pan B. miał niewielki bar, coś jakby szklaną klatkę z zielonymi fundamentami i dachem. Podczas festynów toczyło się tam odrębne życie. Byłam tam raz, czy dwa i pamiętam klimat dramatyczny: nogi spoconych tańczących par, rozlane na żółtych, terakotowych kafelkach piwo i szkło z rozbitych w trakcie bójki butelek czy szklanek. Kilka lat temu gazety pisały, że ten leśny dancing był wczesnym przyczółkiem późniejszego nielegalnego imperium pana B. Jeśli mam powiedzieć, czy wierzę, że w czasie, kiedy od ZSRR dzieliły nas pasy zaoranej ziemi i zasieki z kolczastego drutu, pan B. znalazł sposób na sprowadzanie stamtąd wódki, to tak, wierzę. Nadal po dziecięcemu wierzę w jego omnipotencję i wiem, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i będzie o nim głośno.
Tu stał bar pana B. Nie dotrwał do naszych czasów, został rozebrany dużo wcześniej. Pamiętam jeszcze walające się w trawie żółte, matowe kafelki z jego podłogi. |
Sadzawka p-poż i mostek z zastawą, którą kiedyś można było zasunąć, żeby odciąć dopływ wody ze strumyka. |
Budowa brodzika p-poż w latach 60. Fot. z "Monografii Straży Pożarnej w Sejnach" Sejny 1975 |
"Brodzik dla dzieci i jednocześnie zbiornik przeciwpożarowy zbudowany przez strażaków w czynie społecznym". Źródło: j. w. |
Pierwszy raz upiłem się w Borku...Butelką piwa na dwóch:) Fajnie napisałaś,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTomasz Dębski
Dzięki i też pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńach, pamietam te upalne uroczystosci w Borku, gry i zabawy, lody i wystepy zespolow ludowych. tez chcialam miec taka kiecke w kolorowe pasy, czerwone pekate korale i sliczne kozaczki... a jednym ze smakow dziecinstwa byly dla mnie i A. platki kukurydziane zajadane na sucho! takie chrupiace, przypieczone...
OdpowiedzUsuń