Nie
przypadkiem wyciągnęłam chciwą rękę po wydaną przez Znak
fabularyzowaną biografię Bronisławy Niżyńskiej. Znacznie
wcześniej, ulegając swojej fascynacji Rosją i początkami Związku
Radzieckiego, wpadłam po uszy w temat postaci jej starszego brata,
Wacława. Błądząc po sieci kilka lat temu natknęłam się na
krótki filmik, sepiową animację zdjęć z baletu „Popołudnie
fauna” z Niżyńskim w roli głównej i według jego choreografii.
Wstydliwie przyznaję się do pewnego rodzaju wstrząsu. Nie będąc
specjalnie admiratorką tańca (choć po jednym semestrze teorii
tańca, odbytym na studiach), zobaczyłam w tym nagraniu coś
niepojętego. W czasach kiedy sztuka ścigała i portretowała tylko
piękno, a taniec próchniał w akademickich okowach, Niżyński
poszedł całkowicie własną drogą. Co zobaczyłam? Niepokojącą
postać zwierzęcia, całkowicie pochłoniętą sobą i wypełnioną
sobą, jak potrafią tylko zwierzęta dzikie, a z oswojonych koty.
Spotkanie tej istoty z grupą nimf, ruchy – sekwencje,
nieprzypominające klasycznego tańca, ale ożywiające scenę wprost
z malowidła na greckiej wazie. Ucieczkę najodważniejszej nimfy,
która najbardziej zbliżyła się do bestii, zgubienie szala i
absolutnie niewyobrażalną nawet na dziś scenę, w której faun
„poznaje” zgubiony szal całym sobą (określenia rodem ze
Starego Testamentu nie używam przypadkowo).
Okazuje
się, że partnerką Niżyńskiego, najodważniejszą nimfą w
nowatorskim balecie była jego młodsza siostra, Bronisława. Ewa
Stachniak, niezastąpiona w badaniu źródeł i uzupełnianiu ich
tak, aby dały całość i porywającą i jednocześnie rzetelnie
poprowadzoną, wzięła jej postać na warsztat. Przyczynkiem do tego
było przeczytanie przez nią „Wczesnych wspomnień” tej tancerki
i późniejszego pedagoga. Do całości Stachniak dołożyła fakty z
zapisków i notatek Niżyńskiej, przechowywanych w Bibliotece
Kongresu w Waszyngtonie oraz fikcję, spajającą te materiały. W
efekcie mamy portret kobiety, wychowującej się w polskiej rodzinie
artystów rosyjskiej sceny na początku XX wieku. Młodość nieco w
cieniu genialnego brata, ciężką pracę, aby dorównać mu w tym,
co jemu przychodziło naturalnie i wzajemne dopingowanie się do
osiągania najwyższych baletowych rejestrów. Budowanie zespołów,
które miały na zawsze odmienić oblicze baletu i asystować przy
porodzie tańca, dziś nazywanego współczesnym. Balansowanie między
nadwrażliwym i zbyt pewnym siebie bratem, matką, która poświęciła
karierę dla sukcesu dzieci, kochankiem brata – zaborczym
Diagilewem, któremu jako impresariowi Niżyński przynajmniej
częściowo zawdzięczał sławę, ale który trzymał demona tańca
w klatce. I przez którego zazdrość i zawiść dziś nie możemy
zobaczyć Niżyńskiego tańczącego, bo Diagilew nie dopuścił do
ukochanego kamery filmowej. Osuwanie się sławnego brata w chorobę
psychiczną i drogę Broni do pełnej autonomii w tańcu, którą
osiąga wystawiając własny balet „Wesele” i zakładając szkołę
tańca, ostatecznie zamkniętą przez radzieckie władze. Wielkość
osiągniętą nie poprzez dysponowanie przyrodzonym darem, ale
wywalczoną uporem, cierpliwością, pracą i wiernością sobie
samej.
Bronisława
Niżyńska nie jest jedyną bohaterką tej książki, ale jej
narratorką, dzięki czemu poznajemy jej racje i ogląd najdokładniej
ze wszystkich. W rzeczywistości to powieść o rodzinie, nietypowej
i spojonej innym klejem, niż przeciętna. Skomplikowane relacje
uczuciowe, wypadki, podróże i ucieczki, rewolucja a następnie
wojna w tle – wszystko to autorka wypełnia do ostatka szczegółami.
Wiarygodność i bogactwo emocjonalne postaci sprawiają, że nawet
nie chce się myśleć o fikcyjnych dodatkach. Ewa Stachniak
wskrzesza kawałek historii i kultury Europy w najcięższych i
najbardziej krwawych czasach. Robi to po mistrzowsku.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu "Znak"