14 sie 2011

Świt

- Orf!
Parł do przodu, czując jak łańcuchy pajęczyn muskają delikatnie włosy, stawiając je jeszcze bardziej dęba. Słyszał to określenie, ale do tej pory nie wiedział, jak to jest, kiedy do suchości w ustach i zimnego potu na plecach dochodzi to uczucie, jakby głowa została podłączona do prądu i mrowienie unosiło fryzurę na niepojętą wysokość. "Teraz już wiem". Człapała kilka metrów za nim, dysząc, bo poddał męskie tempo. Sadził wielkimi krokami, byle szybciej się wydostać. Ten trzeci, ten co ma jej pilnować, chyba używał skrzydeł bo nie było słychać ani kroków, ani jego oddechu. "I dobrze, może wcale za nami nie poszedł".

Mimo, że starał się mocno trącać struny, z daleka dochodziły ich jeszcze słabe dźwięki i nie wiedział, czy nie one właśnie elektryzują jego mieszki włosowe. Zbiór jęków w każdej możliwej skali, bełkotane prośby i błagania mieszały się z urywanym nuceniem. Tak, niektórzy cieszyli się, że tu trafili. Sami albo z niewielką pomocą bogów dążyli do tego i udało się. Śpiew zadowolonych zderzał się ze straszliwym skowytem tych, co trafili tu nagle i wbrew swojej woli.

- Orf... Dlaczego tak biegniesz, ja już nie mam siły...
"Idiotka. Myśli, że jesteśmy tu na spacerze. Niedzielna promenada szczęśliwych małżonków." Czy był z nią szczęśliwy, nie wiedział. Mógł porównywać ich związek ze stadłami sąsiadów i znajomych. Standard, ogólnie pojęta norma. Jako wzięty muzyk ćwiczył całymi dniami. Nie stanęła w poprzek jego karierze, pozwalała grać, tylko w porze obiadu nieśmiało wsuwała głowę w szparę w drzwiach na znak, że mogą zasiąść do jedzenia. Zajmowała się sama sobą. Wadą tego, że nie miał dla niej czasu było jej maniakalne czytactwo babskich piśmideł. "Świat nimfy", "Ze starego pamiętnika", "Rewia łąki" walały się po wszystkich meblach z naderwanymi okładkami i zagiętymi rogami w miejscach, gdzie znalazła ciekawe porady, gotowa wcielić je w życie. I wcielała je, wcielała. Od przepisów na nową pastę z oliwek i owczego sera po te inne, wykorzystywane nocą. Chciał jej powiedzieć, że domyśla się, skąd się bierze jej nagły entuzjazm do takiego, a nie innego ułożenia ciała, ale się nie przemógl. W końcu robiła to dla niego. Rozbrajała go ta jej gotowość do przypodobania się mu na każdym kroku. Jednocześnie działała mu na nerwy. Działa teraz, kiedy tak człapie mu za plecami.

- Orf! Ja nie pójdę dalej. Nie mogę, nie mogę złapać tchu... Dlaczego całą drogę nie odzywasz się do mnie, tylko grasz jak najęty? Co tu robiliśmy i czemu ciągle musimy się przebijać przez te ohydne pajęczyny? Wiesz, że ja tak strasznie boję się pająków!

- Do jasnej cholery! Możesz na jedną chwilę zapomnieć o sobie? Boję się, boję się, nie mam siły. Wiecznie tylko narzekasz i jęczysz, mogłabyś...

Kończył mówić zwrócony twarzą do korytarza, z którego nadeszli. Światło z latarki czołowej cięło w mroku sople zakurzonych pajęczyn. "Dikka..." Korytarz był pusty. Ten trzeci, ten co miał jej pilnować, dobrze wywiązał się ze swojego zadania. Warunek był prosty: Orf odwraca się, Dikka znika.

Spadając na ubity grunt korytarza lutnia brzęknęła fałszem. Spojrzał w prawo: wschodzące słońce ujawniło owalny otwór wyjścia. Oczy zapiekły go, różowy świt zatańczył.  Zobaczył Cerbera. Przez kłujące krzywe lustro łez wydawało się, że pies ma więcej, niż trzy głowy. Jedna z nich zawyła, wtórując dalekim jękom z serca Tartaru.