20 sie 2020

Piotr Dapkiewicz o Czesławie Miłoszu


Na 16. rocznicę śmierci Miłosza pod wpływem bodźca od znajomego ruszyłam sprawdzić, o czym pisałam wtedy. Otóż robiłam wywiad z Piotrem Dapkiewiczem, który teraz, od pięciu już lat z Miłoszem może w karty sobie gra. 

Ale jednocześnie w alternatywnym wymiarze, w sierpniu 2004 roku wspomina:
 
- Związek mojej rodziny z dworem brał się może stąd, że gospodarstwo Dapkiewiczów w Żegarach było przed wojną jednym z najlepszych, tym bardziej, ze dziadek był pszczelarzem, a Kunatowie, następnie Lipscy, mieli pasiekę, a nie było jej komu doglądać. Dziadek był tam wzywany, kiedy pszczoły się roiły, kiedy było miodobranie. Mam dwa jego zdjęcia zrobione z panią Lipską. 
 

   W międzyczasie przyjeżdżał tam jej kuzyn Miłosz, obecnie nieżyjący, i zdarzyło się, że odwiedził on nas. Poznał się z moim ojcem. Stało się to może nie tyle przez pszczoły, ale przez wodę. Krasnogruda nigdy nie miała wykopanej dobrej studni, zresztą do dziś tak jest. I oni tą wodę brali od nas, nie wiem nawet w jaki sposób ją dowozili. Od 1926 roku w naszym gospodarstwie istniała studnia o bardzo dobrej wodzie.

Zawsze sądziłem, że mój ojciec Kazimierz był jednoroczny z Czesławem, ale teraz okazuje się, że był trzy lata starszy. Ich przyjaźń tak przetrwała, że Miłosz nie zapomniał nawet w czasie okupacji, chociaż się nie widzieli. Moi zostali wysiedleni do Niemiec, on też wiele przeżyć miał.


  Pamiętam jako dziecko, że siostry Kunatówny (Gabriela, po mężu Lipska i Janina, prowadziły we dworze pensjonat, w którym bywał ich kuzyn Czesław – przyp. M.K.) właścicielki Krasnogrudy, to był 1946 rok, one zatrzymały się u nas. Skąd one wróciły? Chyba z Gdańska. Przyjechały do Krasnogrudy, ale wiadomo, że jak była polityka nienawiści do panów, to pracownicy bali się i nawet nie mieli warunków przetrzymać je. Więc przez dwa, trzy tygodnie te panie u nas mieszkały. Mama dała im pokoik i dwa łóżka.


  Wiele lat później Andrzej, on jest młodszy od Czesława, on przyjeżdżał, ale tylko incognito, jeszcze przed Czesławem. Oni jakby się obawiali, bo to było za Polski Ludowej. Wiedzieliśmy, że przyjeżdża zawsze po miód, jak lato przychodziło. Kupował u Wilkialisów w Dusznicy. Odwiedzał niektórych pracowników dworu Krasnogruda, Czeropskich zwłaszcza, bo to takie trzy rodziny były Czeropskich, synowie woźnicy, który powoził przed wojną. A przyjeżdżając Andrzej zamieszkiwał w Ogrodnikach.

My o tym wiedzieliśmy, i jak już ogłosili Czesława noblistą i wyszedł ten film “Dolina Issy”, ja może pierwszy z okolicy pojechałem do Suwałk obejrzeć go, wiedziałem, że jest dobrze pokazane, choć tej książki nie czytałem. Ciągle moja mama wspominała o tych Miłoszach.


  Kiedy Czesław po raz drugi był na Litwie, po tym, jak wręczali mu honorowe obywatelstwo Litwy, to był 1992 rok, słuchałem w radio o jego spotkaniu z pracownikami dworu w rejonie kiejdańskim, tego, w którym się urodził. Najdłużej trwała rozmowa Miłosza ze starą służącą, nie pamiętam jak się nazywała. Jej matka przekazała przed śmiercią - ja nie doczekam, bo takie okropne czasy, ale jak spotkasz kogoś z rodu Miłoszów – pamiętaj, wycałuj go. No i ta staruszka chwyciła tego Czesława i jego brata Andrzeja i serdecznie wycałowała.


   6 czerwca 1992 roku – mam wpisane w kronice rodzinnej, po południu przyjechał samochód z “Pogranicza” i wysiadł z niego noblista Czesław, którego znałem z telewizji i jego brat – Andrzej. Oni mnie pozdrowili po litewsku, ja do nich też po litewsku, a oni mówią – nie, my tylko tyle z dzieciństwa pamiętamy. Chcemy odwiedzić Kazimierza. Powiedziałem, że niestety, już nie żyje, zmarł w latach 50-tych. Przedstawiłem się jako pozostałość po Dapkiewiczach. 
 

   Był z nimi Czesława Miłosza syn, wyższy od ojca, on prosił: - opowiedz to, co pamiętasz. Prosił pokazać byłe własności majątku Krasnogruda. Ja ich zaprowadziłem na najwyższą górę w kolonii. Za jeziorem Gaładuś rozciągają się takie lasy, teraz nazywają się żegarskie, ale mój dziadek je nazywał i zachowało się w zapisach – krasnogrudzkie, bo to była ich własność.


Obaj bracia zachwycali się, a syn pyta: - czy tu można zrobić jakiś biznes? Pytam: - a o jakim pan myśli? On na to: - ja produkuję komputery. Porównałem wtedy dwa podejścia do wspomnień, ojca i syna. Akurat była pora obiadowa i żona na szybko przygotowała wiejski obiad. Pamiętam, że były bliny litewskie na liściach kapuścianych. Nie wiem, czy przesadzali, czy naprawdę im smakowały, ale bardzo je chwalili.

Wciąż wracali do swoich wspomnień, do stryja, którego pochowali w Paryżu, Oskara Miłosza, znanego z historii Litwy, bo był pierwszym ministrem kultury odrodzonej Litwy, przed wojną. Andrzej rozpytywał brata, jak ten grób jest zachowany, czy łatwo go znaleźć. Mnie to bardzo interesowało. Oskar Miłosz był też pisarzem, został wyklęty z rodziny, bo pojął za żonę dziewczynę narodowości żydowskiej, wtedy były takie czasy.


   I takie to było nasze miłe spotkanie. Tego dnia na pewno nie pojechali oglądać dworu, bo brat mówił, że tam wszystko jest zniszczone, lepiej zapamiętać to, co było kiedyś.

Takie mam związane z Miłoszem wspomnienia. Smutne, ale z tym piękne, że taką osobę poznałem. Czy Miłosz był Polakiem, czy Litwinem? Giedrojć kiedyś powiedział, że jest ostatnim obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego. Miłosz to samo. 

Wywiad z Piotrem Dapkiewiczem ukazał się w 18 nr "Przeglądu Sejneńskiego" z 2004 roku. 

2 sie 2020

Praga cz. I Golędzinów


   Najciemniej pod latarnią - mówią, a najlepsze ma się pod nosem. Żyłam-byłam zwrócona twarzą w stronę placu Hallera, kierunek na Żerań mając za nieciekawy, bo teren magazynowo-przemysłowo-mieszkalny, z zasady swej ubogi w ciekawe obiekty. 

  Okazało się, że byłam w błędzie, co odnotowuję z przyjemnością. Po "mojej" stronie Mostu Gdańskiego znajduje się fort z czasów zaborów, będący obronnym przedmościem Cytadeli Warszawskiej, położonej po drugiej, żoliborskiej stronie Wisły. Fort powstając w latach 1835-1838 nadał kształt i sens powstającej wtedy również Nowej Pradze. Ze względu na niego przez długi czas nie wolno było tu budować domów innych niż drewniane i nie wyższych niż parterowe, aby nie mógł się w nich kryć nacierający wróg (ciekawe swoją drogą, jakiego to wroga ze wschodu spodziewało się Imperium Rosyjskie w Prywiślańskim Kraju). 

Prawdopodobnie działobitnia południowa (kaponiera)

  Fort nosił swego czasu imię porucznika Śliwickiego, poległego w Powstaniu Listopadowym i pochowanego w tym miejscu, potem - po odzyskaniu niepodległości - generała Jakuba Jasińskiego, poległego 2 km stąd podczas Obrony Pragi. Ale nie o nazwę dziś chodzi. W roku 1936 fort przejęła Policja Państwowa, umieszczając tam oddziały, zajmujące się rozpędzaniem zamieszek wzniecanych przez niezadowolonych z rządów. To jest już druga warstwa historyczna, która mogła się odcisnąć na tym terenie, ale którą najtrudniej mi rozpoznać, czy odszukać.

  Jest i trzecia warstwa, najbardziej widoczna. W czasach PRL w budynkach fortu stacjonował najpierw Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (znany jako pogromca żołnierzy wyklętych), a o wiele później - Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej. Pamiątkowa tablica zaświadcza, że w latach 1976-77 w czynie społecznym funkcjonariusze ZOMO odnowili budynek fortowy, zaprojektowany przez Jana Pawła Lelewela ok. 1835 roku. Imponujący gmach o dwóch skrzydłach (na fot. lotniczych przypomina otwarty scyzoryk) i grubych ścianach stoi dziś zamknięty na cztery spusty. 

Otoczenie budynku robi za parking i miejsce spacerów.


Główne wejście


Tablica pamiątkowa czynu społecznego ZOMO

Szczyt budynku, po prawej przez bramę widać zdziczałe tyły.
Większość drzwi przypomina te garażowe.


Zamurowane, pierwotnie pewnie służyły do ostrzeliwania się.


  Nie ma z kolei tablicy upamiętniającej, ale jej nie potrzeba - małą infrastrukturę koszar ZOMO. Fontanna, kwietniki, sadzawka itp. ewidentnie powstawały własnym sumptem funkcjonariuszy w latach 70-80. i pozostały niezmienione do dziś.


Rząd kwietników okala trójkątny skwer przy wjeździe na teren fortu.

Kolejny raz okazuje się, że najlepsze skanseny są nie na peryferiach kraju, ale w jego centrum (infrastruktura Borku w Sejnach nie istnieje, a jej rówieśnicy stołeczni trzymają się dzielnie i opierają się czasowi, a tzw. flanerzy, czyli miejscy włóczędzy, ciągną do nich jak muchy do miodu).


Brodzik/sadzawka/źródełko rekreacyjne

Pod warstwą zielonej farby widać płytki, znane z sejneńskiego Borku



Wspaniała fontanna na zarośniętym skwerze

Gomuły szklane ani chybi z huty szkła, niektóre mają wielkość pięści


 
  Glob w centrum chrupiącej suchym mchem misy fontanny to przemyślna konstrukcja z żelaznych obręczy, wypchanych gruzem i ułomkami eternitu, wymazanych cementem i inkrustowanych gomułami szklanymi wielkości moich dwu pięści. Czas odwrócił ten proces budowy milicyjnego dzieła i ujawnił szczegóły jego anatomii. 


Tu widać nawet kawałki dachówek eternitowych.
  Fontannie towarzyszyła wiata do celów uciesznych. Wygląda na niestarą, ale ostatnio z niej korzystający nie byli raczej ludźmi, co lubią sobie i rodzinom urządzać grilla. Połamane krzesła, butelki po najtańszych trunkach itp. litościwie przykrywa obalony daszek.

Dawno nie było tu imprezy

Snycerskie ślady na dachu wiaty


 Skwer z fontanną i perzem wysokości dorosłego człowieka sąsiaduje z romantycznym, ale obudowanym z każdej strony obiektem, przy którym rosną drzewa, jak nic pamiętające czasy, gdy nie było ani fortu, ani w ogóle Nowej Pragi. Really, really huge, jak emocjonują się nierdzenni Amerykanie. 

Niebezpiecznie, skoro się nie remontuje.

Wspaniały matuzalem.


Wole oczko


Rzut oka przez zamkniętą bramę


Chrust bezwstydnie korzysta z wejścia.

 Do całej tej carsko-milicyjno-policyjnej otoczki dochodzą kolejne szczegóły. Po 1989 roku, kiedy ZOMO przeszło do historii, teren ten należał do policyjnych oddziałów konnych. Kręcąc się tam nie znalazłam śladów, świadczących o istnieniu stajni. Jednakowoż obok, bliżej wiślanego brzegu działa stajnia prowadząca hipoterapię dla dzieci specjalnej troski. Pytanie, czy wcześniej ten teren nie był całością z fortem i czy stajnia nie przejęła obszaru, wcześniej zajmowanego przez konie na służbie?

  Tyle o koniach, a teraz o okolicy. Z jednej strony w zespół fortecznych budynków wjeżdża osiedle, zbudowane w 2001 roku w stosownym stylu, nazywanym dziś Polska 2000 (wszyscy wiemy, o co chodzi, sejnianie wyobrażają sobie aptekę "Malwa" lub blok naprzeciwko parkingu pod synagogą, na zakręcie Piłsudskiego w 1-Maja). Na osiedlu tym ni stąd ni zowąd pojawiają się pozostałości koszar.

Bramka donikąd, kiedyś z drutem kolczastym.


Płotek a la lata 70/80, pożerany żywcem.

  Co ciekawe, osiedle to, ganione przez szurniętych na punkcie zabytków za bezpardonowe wtargnięcie w zabytkowy teren, jest "policjantowem", czyli miejscem osiedlania się byłych i obecnych funkcjonariuszy. Żeby było jeszcze pieprzniej, to teren forteczny znajduje się na tyłach VI Komendy Rejonowej i sąsiaduje z jej budynkami. Tak więc chodząc tam łatwo napotkać odpoczywające w busach patrole, parkujących prywatne auta funkcjonariuszy itp. Z osiedla na spacery po tym zadrzewionym terenie przychodzą policyjne żony z dziećmi. Teraz nieco o wjeździe na ten teren.

  Do fortu można dostać się przez otwartą bramkę z osiedla policyjnego lub przez główną bramę, ciekawą, bo sugerującą, iż był to oficjalny wjazd z czasów PRL, a według mnie też wcześniejszy, bo leży przy "romantycznym" budynku ze starodrzewem. Dowodów jest zresztą więcej.

Strażnica-czatownia-punkt sprawdzania przepustek

Dowód koronny- dach czatowni to drewno najpóźniej z lat 20. XX wieku.

Szczyt czatowni
   Przez osiedlową, asfaltową uliczkę teren forteczny sąsiaduje z nowym osiedlem, na pierwszy rzut oka deweloperskim. Wiecie: brązowa cegła, osłony balkonowe z mlecznego szkła itp. Patrząc nieuważnie można się nabrać, że to jakiś Golędzinowski Raj, czy Zakątek nad Wisłą "ostatnie mieszkania w ofercie, nie zwlekaj, zadzwoń". Jednak jest to komunalne osiedle, które - jak wiele na to wskazuje - przejęło mieszkańców, wykwaterowanych z burzonych lub nienadających się do życia kamienic Starej Pragi. W efekcie rzut kłębkiem wełny od "policjantowa" mamy przejawy życia a la Szmulki, wrzaski, awantury, powyrzucane z okien przedmioty i inne atrakcje. Projekt całości osiedla zachwycił Filipa Springera, który poświęcił mu tekst w "Gazecie" i który przewidywał, że osiedle będzie budziło zazdrość i nienawiść wobec proletariatu, który dostał tam lokale.

Ten projekt zachwycił samego Springera


  Żeby nie kończyć smętnym akordem - wszystko to, co powyżej, znajduje się przy wjeździe na Most Gdański, u stóp wysokiego nasypu kolejowego i stacji Warszawa ZOO. Nad tym niesamowitym konglomeratem epok i stylów co jakieś 20 minut z ożywczym parsknięciem syreny przemykają SKM-ki i składy Kolei Mazowieckich. Podróżni, patrząc z okien, widzą zielony brzeg Wisły z czubkami wyższych bloków, a to co najlepsze, chowa się w zielonej toni i czeka na swoich Kolumbów z aparatami.

Tak, jak rok temu mój wehikuł czasu u basenów na Namysłowskiej z lat 1972-1976 sponsorowała #aktywnawarszawa i miły pan kierownik Ośrodka Namysłowska, tak w tym roku niespodziewaną podróż w czasie zafundowała mi #polskapolicja.

--------------
Korzystałam z fantastycznej strony forty.waw.pl, kompendium wiedzy o Twierdzy Warszawa i innych mazowieckich fortalicjach.