8 mar 2017

James Rebanks „Życie pasterza. Opowieść z krainy jezior”. Recenzja


   Robert Bly, amerykański poeta i gawędziarz pisał w swoim sztandarowym (przynajmniej dla oświeconych mężczyzn z Zachodu) dziele „Żelazny Jan” o skutkach rewolucji przemysłowej XIX wieku, zrujnowanym etosie męskości, o oderwaniu mężczyzn od korzeni, rzuceniu ich do pozbawionej sensu i nastawionej na zysk pracy, której ich przodkowie nie zrozumieliby, ani nie chcieli wykonywać. A co, jeśli mężczyzna para się tym samym zajęciem, co jego przodkowie od pięciu tysięcy lat? Brzmi niewiarygodnie? Nie, kiedy na scenę wkracza James Rebanks, grubo ciosany, w trzeszczącej w szwach marynarce i z pasterskim kijem, zakończonym baranim rogiem, w ręce. 
 

   Autor wychował się i żyje w obrębie Lake District w północnej-zachodniej Anglii, znanej z literatury dziecięcej Beatrix Potter, kultowej pisarki i ilustratorki. To tam żyły wyimaginowane przez nią gęsi w czepkach i króliki w kubrakach. J. Rebanks pędzi tam życie na hodowli owiec, wypasając je u styku tej krainy jezior z górami. W młodości postudiował w Oxfordzie, żeby pokazać sobie i ziomkom, że może to zrobić. Jednak ostatecznie wrócił do krainy przodków i tam para się ich odwiecznym fachem, kontynuując tradycję. Jest też kimś w rodzaju eksperta od zrównoważonej turystyki i światowego dziedzictwa w UNESCO.

   
  „Życie pasterza” to jest ten rodzaj prozy, za którą po latach wielkiej popularności w Polsce później był odsądzany od czci i wiary Wiliam Wharton. Teoretycznie mało kto chce czytać o codziennych zajęciach, zapodanych narracją w czasie teraźniejszym, w bardzo luźnym przeplocie ze wspomnieniami z dzieciństwa, impresjami z wyjątkowych zdarzeń przerywających rutynę codzienności (porody owiec, targi hodowców, załamania pogody, epidemie), czy opisami pór roku. 
 

   Wyobrażam sobie jednak, że dla człowieka udręczonego sztuczną i pozbawioną tlenu atmosferą korporacji czytanie o szukaniu osłabionych owiec w zadymce śnieżnej, wycinaniu zaschniętego kału z ich ogonów, albo przystrzyganiu tychże przed dopuszczeniem do barana (bo wełniane majtki nie ułatwiają nikomu „tych” spraw) może być jak łyk krystalicznej wody z górskiego potoku. Taka jest opowieść Rebanksa. Czasem rubaszna, ale głównie prosta, oszczędna i dopuszczająca widza do tajników ciężkiej pracy bez maskowania czegokolwiek grubymi reformami. Jeśli chce się dać głos człowiekowi, który zna się na tym co robi i umie o tym niespiesznie opowiadać, to może właśnie Rebanks jest właściwym wyborem. Jak inna jest jego opowieść od monologów mówców motywacyjnych, tej współczesnej plagi! To wie tylko ten, co przeczytał. 
 

   Mnie dodatkowo skusiła soczyście zielona okładka i czas premiery tej książki przypadający na przedwiośnie. Czytaniem umilałam sobie oczekiwanie na tę chwilę, kiedy i ja będę mogła położyć się na trawiastym wzgórzu i podglądać życie stada. W przypadku naszego powiatu – raczej stada krów, ale jest też u nas kilka miejsc, gdzie można przypatrywać się życiu owiec. Widząc je tego lata będę miała angielskiego pasterza i jego owce rasy herdwick w miłej pamięci. 

Monika Karpowicz

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz