26 maj 2017

Deborah Levy "Gorące mleko". Recenzja


  Kwestia urojonych praw własności rodziców do dzieci to wdzięczny temat dla sztuki, szczególnie dramatu - czy to filmowego, czy literackiego, czego najbardziej ekstremalnym przykladem jest "Pianistka" Elfriede Jelinek i jej ekranizacja w reżyserii Michaela Haneke. Do tego godnego towarzystwa dołącza zasługujące w pełni na filmową wersję "Gorące mleko".

  Młoda pół- Greczynka pół-angielka Sofia spędza przymusowe wakacje w rozgrzanej jak patelnia hiszpańskiej Almerii. Nie dla niej letnie rozrywki. Przyjechała z matką Rose, aby w klinice szarmanckiego doktora Gomeza za ciężkie pieniądze szukać przyczyny kalectwa rodzicielki. Sofia głównie spełnia rolę pielęgniarki, karmicielki, kierującej wózkiem inwalidzkim, recytującej na żądanie historię choroby i listę życzeń kobiety-dramatu, jaką jest jej matka. Rzadkie odstępstwa od tego scenariusza to kąpiele morskie kończące się kontaktem z meduzami i leczenie poparzeń w punkcie sanitarnym na plaży. Dokoła Sofii rzucają się w oczy symbole uwięzienia, wypchana małpka w gabinecie Gomeza, pies przywiązany na słońcu bez kropli wody. Ratunku nie przynosi Sofii ojciec, który porzucił ją i matkę dla młodej żony, nowego dziecka i religijnego nawrócenia i który może zaoferować tylko krótką gościnę w swoim domu w Grecji. W dodatku w pozahiszpańskiej rzeczywistości bohaterka rozmienia swoje naukowe zainteresowania na pracę w kawiarni i mieszkanie w klitce nad nią, nie bez finansowego uzależnienia od matki.

   Nieoczekiwanie z pomocą dziewczynie-protezie przychodzą nowi znajomi. Doktor Gomez w ramach terapii chorych nóg Rose bierze na siebie ciężar rozbijania muru jej roszczeń i hipochondrii. Sofia spotyka młodą Niemkę Ingrid i jej chłopaka Mattiego. Nawiązuje też bliższą znajomość z Huanem, który w punkcie sanitarnym koi jej poparzenia. Zaczerpnięte z szekspirowskiego Makbeta "gorące mleko ludzkich uczuć" odbija od dna głuchej niemocy i kipi w stronę zbielałego od upału hiszpańskiego nieba. Na Sofię, kobietę-nieszczęście, z ukrycia patrzy zakochane oko, opisując ją między poszczególnymi rozdziałami. Wszystko powoli zmierza do finału, który jest zaskakujący i nie do przewidzenia, choć czytelnik po czasie może się przekonać, że jego symptomy pojawiały się od początku, udając coś innego. Dla tego finału i dla tej ciężkiej od znaczeń prozy warto "Gorące mleko" wychylić do dna.

  Za egzemplarz recenzencki i udostępnienie recenzji na FB dziękuję Wydawnictwu Znak



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz